|
Opowieści Dziwnej Treści |
Autor |
Wiadomość |
sowa
Model: Ford Fiesta Mk3`92
Wersja: Xr2i
Silnik: 1.6i8V/110KM
Imię: joanna
Wiek: 41 Dołączyła: 09 Sie 2005 Posty: 2844 Skąd: Zielona Góra
|
Wysłany: 5 Lip 2009, 16:36 Opowieści Dziwnej Treści
|
|
|
Opowieści Dziwnej Treści
To zbiór słowa pisanego, który wyszedł spod klawiatur naszych Klubowiczów i Przyjaciół.
Są takie chwile w życiu, które chcemy zachować w pamięci oraz przekazać je najbliższym i znajomym.
Są też takie momenty, w których nie dzieje się nic szczególnego, więc piszemy coś dla zwykłej przyjemności pisania i być może czyjegoś czytania.
W tym miejscu przechowujemy więc wspomnienia po tych właśnie ulotnych chwilach .
Zasady zamieszczania tekstów w dziale "Opowieści Dziwnej Treści":
- Jeśli już naskrobałaś/-eś coś, co postanowiłaś/-eś pokazać światu, załóż temat w Hyde Parku i umieść tam swoje opowiadanie (relacje, wiersz, itp). Przygotuj się na komentarze, opinie itp.
- Osoby zarządzające działem czyli sowa lub trzeci po wstępnej kwalifikacji dołączą do Twojego tematu kilkudniową ankietę, w której czytelnicy zdecydują, czy tekst zostanie wyróżniony obecnością w dziale "Opowieści Dziwnej Treści", czy też nie.
- Jeśli wynik ankiety będzie pozytywny, zostaniesz poproszona/-y o zamieszczenie tekstu w tym właśnie miejscu.
- temat pierwotny wraz z komentarzami po pewnym czasie zostanie przeniesiony z Hyde Parku do Archiwum Forum FKP, a do Twojego opowiadania w dziale "ODT" zostanie dołączony archiwalny link.
Pozdrawiamy i życzymy połamania.....klawiatur[??] |
_________________ GALERIA ZE SPOTÓW TZ
siekierap
s'klarnia
|
|
|
|
|
elmek13
Model: Ford Fiesta Mk3`90
Wersja: Xr2i
Silnik: 2.5 V6 170KM
Imię: Krzysztof
Wiek: 45 Dołączył: 06 Wrz 2007 Posty: 1995 Skąd: z Elemelkowa
|
Wysłany: 27 Lip 2009, 20:44
|
|
|
" Przypadek"
Dawno temu bo w piątek 17.07.2009 o godzinie 15:30 - 18:30 rozegrała się historia którą Wam po krótce opiszę.
Jak już się domyślacie ma to związek ze mną i naszym klubowym ulubieńcem, tak tak chodzi znowu o Mafiosa i nasze przygody.
Plan był prosty. Mafios miał skończyć moją fiestę do końca w środku, zamontować elektrykę do końca, żeby auto mogło jechać do zakładu lakierniczego na wstawienie reperaturki od Loya. Niestety jak się domyślacie znowu nie dane mi było cieszyć się złożoną do końca fiestą, bo jak zwykle Patryk coś pogubił, zapomniał gdzie rzucił itp.
No to pisze mi maruda w piątek na gg.
- O 15 u mnie pod pracą, zabierasz mnie i jedziemy na szrot, po graty do twojej.
Konkretnie chodzi o mocowanie tylnej kanapy.
- Dobra o 15 u ciebie pod pracą.
Do danej godziny czas mi szybko minął. Podjeżdżam zabieram marudę i pytam się go kiedy w końcu fiesta zostanie złożona do kupy.
- Lada dzień, po niedzieli. - usłyszałem w odpowiedzi
- Dobra, dobra nie kombinuj wiesz, że jadę na Tor Poznań 15 Sierpnia do tego czasu auto ma już być zrobione i pomalowane.
- Nie marudź - odpowiada zbywając mnie Mafios. Ruszajmy bo czasu nie ma. - ponagla.
Ruszamy.
Droga na szrot obyła się bez problemów, więc pominę.
Wchodzimy na teren szrotu obaj z Mafiosem i naszym oczom ukazują, się nowe nabytki na placu. Mondeo kombi, Volkswagen Transporter, oraz to jedyne auto które Mafios od razu wypatrzył pośród całego tego bałaganu.
- Krzysiek widzisz to co ja ? - pyta
- Widzę, zobacz co z tego może być - odpowiadam
Majster ochoczo przystępuje do działania
Po obejrzeniu całego auta okazuje, się, że jedyną usterką tego auta, są wgniecione drzwi od strony kierowcy.
- Elmek zadzwoń do właściciela szrotu dowiedz, się ile chce za to cudo. Całe lub w częściach.
- Dobrze - mówię i dzwonię. W odpowiedzi słyszę: Będę za 10 min proszę poczekać.
Mamy 10 min w tym czasie Mafios buszuje po szrocie w poszukiwaniu zdobyczy dla mnie lub niego.
Podjeżdża auto i wysiada z niego właściciel szrotu ( Nazwa i adres szrotu znane redakcji )
- Idź zagadaj, ty masz gadane, dowiedz się co i jak, za ile by to poszło - proponuje
- Ty idź, on cię lepiej zna, częściej tutaj bywasz niż ja - odpowiadam
Skończyło się na tym, że obaj napadliśmy zaskoczonego właściciela. Mafios sądził, że skoro go znają, to auto nabędziemy prawie darmo. Niestety facet się uparł i nie chciał, sprzedać auta na części, tylko i wyłącznie w całości. I to za cenę taką która nam zupełnie nie odpowiadała. Po krótkich negocjacjach maruda woła mnie na bok i mówi.
- Słuchaj, trafiła nam się perełka - stan ideał, oryginał 100 % fabryka. Jedyne co, to minus te drzwi wgniecione ale i tutaj się coś poradzi.
- Rozumiem cię doskonale, ale ja nie dam mu tyle ile on chce.
( chciał za dużo, o wiele za dużo )
Ponaciskajmy go jeszcze, może zmięknie i cena będzie niższa.
- Dobra - odpowiada Mafios i ruszamy nękać upartego właściciela.
Po krótkiej ale burzliwej dyskusji na temat ceny auta, stanęło na cenie zadowalającej bardziej nas niż właściciela szrotu.
( Ale mniejsza o to )
Chwila narady między mną a marudą ukazuje smutny finał negocjacji. Brak takiej dużej gotówki.
Warunek był jeden: Dostaniemy auto w wynegocjowanej cenie, ale płacimy dziś gotówką.
Udajemy się razem z Mafiosem na bok i zaczynamy dyskusję:
- Krzysiek masz coś z gotówki - zagaduje maruda
- Oszalałeś ! A niby skąd ? Wiesz, że też mam problemy z kasą, a ty mi zadajesz takie pytanie !
Puknij się w łeb - odpowiadam zdenerwowany.
- Ciszej bo usłyszy ! Bo nam nie sprzeda tego auta. - gani mnie maruda
- Dobra spokój.
- Ale powiedz, mi masz od kogo skołować kasę ? - pyta
- Słuchaj mogę zadzwonić do domu, ale cudów nie oczekuj - odpowiadam
Niestety tak jak sądziłem, nasz bank w postaci babci, powiedział, że nie i nawet nie ma szans na coś takiego.
- Ku**a mać ! Zawsze jak coś się dobrego trafi to człowiek nie ma kasy na to. Szlag by to wszystko - wścieka się Mafios
- Czekaj mam pomysł - mówię do niego. Ale nie wiem czy da radę - informuję
- Która godzina jest teraz - pytam marudę
- Koło 16. A co kombinujesz - zaciekawiony się dopytuje
- Słuchaj ile on chciał ? Ale ostatecznie za co cudo techniki? Bo się już pogubiłem - mówię
- Chciał XXXX a stanęło na XXX (cena auta znana redakcji)
- Jest nadzieja, dawaj wsiadamy w auto jedziemy do mnie po kartę i prujemy do bankomatu - rzucam hasło
- Czekaj powiem mu, że wrócimy z gotówką - proponuje maruda
- Tego mu jeszcze nie mów ! Bo nie wiem czy da radę. Nic nie obiecuj ! - mówię
- Dobra powiem, że przed 17 będziemy z kasą lub bez. - mówi Mafios
Wpakowaliśmy się w auto i udaliśmy się do mojego domu. W poszukiwaniu karty do bankomatu. W między czasie Mafios kombinował swoimi sposobami skąd tutaj wytrzasnąć kasę. Niestety bez skutecznie.
Moje poszukiwania zajęły mi z 10 min. Spocony jak mysz po przekopaniu połowy schowków w domu, wracam do auta.
- No i jak znalazłeś? - zapytuje maruda
- Niestety i chyba nic z tego nie będzie - mówię zrezygnowany
- Cholera jasna ! U mnie też nic, poza tym nic nie przychodzi mi do głowy, a taka okazja się nadarza - narzeka
- Czekaj mam kolejny pomysł - rzucam hasło odpalając już auto i ruszając w sobie znanym kierunku z zaskoczonym Mafiosem na pokładzie.
- Gdzie mnie wieziesz - pyta zaniepokojony
- Do lasu. Będę mieć święty spokój od ciebie. Siedź cicho i daj mi pomyśleć - mówię do niego
- Dobra. Już siedzę cicho.
Naszą ostatnią szansą na zakup tego auta był mój bank.
(Nazwa znana redakcji nie chcę robić reklamy, bo za to mi nie płacą)
Wpadam jak po ogień i mówię do dziewczyn.
(Znają mnie bo płacę co miesiąc ratę za Fiestę)
- Cześć dziewczyny. Słuchajcie potrzebuję pomocy i to tak migiem.
- Ale co się stało? Jak możemy pomóc - dopytuje się obsługa.
- Słuchajcie, zgubiłem gdzieś kartę... A wiem, że tam są pieniądze na koncie. Pomożecie? Bo mam świetną okazję, do zarobienia.
- Tylko taki problem, Pan ma ? - pyta obsługa
- Problem i to duży bo nie mam jak wyciągnąć kasy z bankomatu, a karta jest w domu, ale nie wiem gdzie. - mówię
- No i co to za problem? Skoro My, możemy wypłacić na podstawie dowodu osobistego - informuje mnie obsługa
- Super ! Ucieszony od ucha do ucha, składam zamówienie na wypłatę gotówki i wraz z nią zasuwam do auta.
Mafios w tym czasie siedział w aucie. Wstydził się pokazać ludziom w banku.
( czy coś podobnego )
Maruda od drzwi mnie napada.
- Wskórałeś coś? - dopytuje się
- Jest nadzieja. Dalej, jedziemy na szrot bo zaraz zamknie i nie będzie nic. - odpowiadam
- Jedźmy ale tędy, będzie szybciej - informuje maruda
Droga na szrot, minęła szybko ( pomimo godzin szczytu i to w piątek w mieście ) więc pominę.
Dojeżdżamy. Zabieram Mafiosa na bok i mówię:
- Słuchaj targujmy się dalej. Może uda się coś urwać.
- Niech będzie spróbujemy - zgadza się ochoczo Mafios
Niestety. Pomimo naszych, różnych kombinacji dotyczących auta, jego stanu i innych tam wymyślanych przez nas rzeczy, cena pozostała ta sama XXX (Cena znana redakcji)
Ostatecznie decydujemy się kupić auto za cenę podaną powyżej.
- Niech będzie, ale umowę spisujemy dziś. Gotówka do ręki, poproszę papiery od auta oraz OC.
Wyprowadzamy nowy nabytek już z miejsca jego postoju, ponieważ zamykali już szrot, podpinamy linkę ( nie chciała ruszyć ) i zaciągamy padakę na stację Shella, żeby wszystkiemu się na spokojnie przyjrzeć w lepszym świetle. Mafios już, wyciąga narzędzia z mojej skrzynki. Nie minęła chwila, a skrzynka bezpieczników została rozkręcona i sprawdzona czy wszystko w porządku, oraz dlaczego, nie słychać było pompy paliwa. Okazało się, że musimy jechać po inny akumulator ponieważ poprzedni rozładowany do zera i nic nie zrobimy bez zastępczego. Po zdobyciu drugiego akumulatora, pstrykam fotki nowego nabytku przez przypadek zamykając drzwi od auta. Pech chciał, że w tym momencie maruda podpiął klemy do aku i...auto zamknęło się od środka samo. Natychmiastowe odłączenie klem nic nie dało.
- I co teraz ? - pytam zaskoczony
- No nic, te auta tak mają, czekaj może się uda otworzyć - mówi
Kombinował jak mógł nawet łapę wsadził po odgięciu bardziej drzwi przy mojej asyście
( chciał dostać się do zamka )
Niestety, nie dało to żadnego rezultatu.
- No i jak zamierzasz otworzyć auto? Może wybić szybę boczną? Bo i tak mamy szyby uchylne to byś założył. - informuję
- Nie chce mi się wolę szyberdach wyciągnąć, mam cztery w komórce - objaśnia
- Dobra ale jak ? - zapytuję
- Normalnie podważymy śrubokrętem i sam wyjdzie - odpowiada
Jak powiedział tak i zrobił. Podważyliśmy śrubokrętem kawałek szyberdachu oraz odginaliśmy rękami nagle...rozsypał nam się, w drobny mak.
- No widzisz udało się - cieszy się maruda
- Tak. Ale teraz masz pełno szkła w aucie - mówię
- Kit z tym. Masz szczotkę posprząta się tylko, z siedzenia kierowcy a resztę później.
I tym oto sposobem drzwi do auta stały otworem, a ja przekonałem się, jak łatwo jest potłuc szyberdach.
Po szybkim sprawdzeniu auta. Okazuje się, że auto ma bak pusty. Akurat byliśmy na Shellu, więc z paliwem nie było problemów. Mafia zatankował za 30 zł. Silnik po tankowaniu zaraz ożył !
Jak się okazało, silnik w jego poprzednim aucie czyli Czarnej K***ie Ver.2 padł i ratowało go tylko, że może trafi się dawca. Nowy nabytek miał dobry stan blachy, nie bity, tylko drzwi wgniecione ale to już pikuś jak mówi maruda. W asyście już dwóch aut, wracamy na Polmozbyt.
Mafios nabył, przy mojej pomocy (ponownie) Czarną K***e Ver.3...
Oryginał Xr2i, 100% fabryka, silnik 104 KM, nawet lepszy niż w poprzedniej Ver.2
Morał:
Mafios już wiedział, że po wyjściu z banku, mam gotówkę ale nie dał po sobie poznać, że się tego domyślił.
Poza tym trochę mnie zna a ja jego.
Pojechaliśmy tylko po uchwyty do tylnej kanapy a wróciliśmy z Fiestą. To jest dopiero mania na punkcie jednego auta. Takiej okazji nie można było wypuścić z rąk i z placu w obce ręce. Zaproponowałem nawet marudzie pewien układ. Ale o tym już, po następnej przygodzie...
Ps. Nie pytajcie o cenę nabytku, autor opisu nie wyraził na to zgody
Poniżej fotki poglądowe "Przypadku"
A jeszcze niżej fotki z dobierania, się do auta celem otworzenia i nieszczęsny szyberdach.
A tutaj prezentacja już trzech Fiest na Polmozbycie. Czyż nie prezentują się ślicznie?
|
_________________ Burbo Team |
|
|
|
|
elmek13
Model: Ford Fiesta Mk3`90
Wersja: Xr2i
Silnik: 2.5 V6 170KM
Imię: Krzysztof
Wiek: 45 Dołączył: 06 Wrz 2007 Posty: 1995 Skąd: z Elemelkowa
|
Wysłany: 5 Sty 2010, 14:11
|
|
|
"300"
Słownie: "Trzysta"
Witam Was, moi drodzy, po długiej przerwie.
Klubowy pisarz ma znowu wenę i chętnie się z Wami podzieli wrażeniami.
Miejsce akcji: Firma, w której pracuję, moje auto, misiaki oraz inne towarzyszące nam w drodze ustrojstwa.
Godzina czwartkowa: Nieznana, w każdym razie kończyłem pracę...
Godzina sobotnio-niedzielna: 6:30 do 1:27
Czas akcji: Czwartek, Sobota i trochę Niedzieli...
Bohaterowie Akcji: Mafios, Elemelek, Bartek, czyli:
Desperaci uzależnieni od przygód/Zwłóczy Fiesty/Kupuj Trupy/Żyletkarze *
*Niepotrzebne skreślić lub iść z monitorem do okulisty celem przeczytania tego tekstu
Zacznę od czwartku, bo tego dnia wszystko się zaczęło.
Jak sądzicie, kto do mnie napisał na gadulca?
Wiecie już?
To dobrze, pisać nie muszę.
Mafios: Krzysiek, jest sprawa... Mam coś na oku, pomożesz?
Ja: Po co? (Głupie pytanie, przecież znam odpowiedź ) Kiedy? Za ile? Gdzie?
M.: Przytargać fiestę w sobotę, ok. 7 rano zbiórka u mnie, Bartek jedzie z nami. Za kopala w dupala. Dosyć daleko. Zgadzasz się?
Ja: A mam inne wyjście?
M.: Nie.
Ja: No to... zgadzam się.
A, że czas do soboty szybko minął i wszystko było ustalone to pozwolę sobie piątek pominąć.
(Zgadzacie się? Nie? Oki, to opiszę mój dzień w pracy. Gotowi? Dobra, żartowałem )
Nadeszła ta straszna sobota. Żebym wiedział, że tak będzie, wcale bym nie wstał z wyra... Ale do rzeczy.
Poranne pobudzenie zgotował mi telefon, leżący pod ręką (żebym nie musiał się zrywać jak głupi, pamiętacie?).
Chamski budzik przerwał mi smaczny sen przypominając, że to już ten czas. Czas przygody. Po szybkiej, porannej toalecie i doprowadzeniu się do stanu używalności, wyruszam na spotkanie z nieznanym i tym co mi przeznaczone.
Ustalone było, że podjadę po Bartka, zabierzemy graty i wszystko, co jest potrzebne lub może być potrzebne do zrobienia i zabrania tej fiesty.
Podjeżdżam do Bartka na podwórko. Widać, że nie spał, bo przyjaźnie macha ręką z okna na powitanie. (Biedak, jak by wiedział, co go czeka, też by nie wstał z wyra.)
Zapakowaliśmy wszystkie możliwe, potrzebne narzędzia i udajemy się już we dwóch po Księciunia i prowodyra całego zamieszania... Mafiosa.
Wita nas kręcąc się po magazynie i szukający kolejnych niezbędnych rzeczy do przytargania trupa.
Ja: Cześć maruda - witam go swoim zwyczajem
M.: No cześć. Bartek, chodź mi pomóż, a ty czekaj.
B.: Dobrze. – odpowiada i idzie mu pomóc.
A ja czekam.
Nagle mi się przypomina:
Ja: Mafios weź CB radio, linkę holowniczą (jak się później okazuje, baaaardzo przydatną) oraz akumulator, bo nie wiadomo czy tamten odpali.
M.: Wszystko naszykowane. Zabieram nawet drugą instalację i bęben, bo jest problem z jednym kołem.
Bartek sprawdził czy wszystko mamy.
Ustawiliśmy kurs na dane miasto - Wałbrzych. (Tam nas wywiało.)
W dobrych humorach i pełni nadziei oraz sił wyruszamy w nieznane.
Po kilkugodzinnej jeździe przypomniało nam się, że jednak warto byłoby coś zjeść.
Dojeżdżamy do jakieś tam miejscowości (nie pamiętam nazwy), wbijamy się i zamawiamy po bardzo smacznym daniu obiadowo-śniadaniowym.
W dobrych humorach jedziemy dalej, dojeżdżając do miejsca przeznaczenia i postoju naszego kolejnego padła. Bez żadnych przykrych niespodzianek, więc dalszą drogę pominę.
Dojeżdżając, maruda dzwoni do ołnera tego cuda i mówi:
- No to znowu ja, jesteśmy już na miejscu.
- Będę za godzinę, jestem na szkoleniu, ale klucze wyda wam mój brat, więc możecie sobie już pogrzebać w aucie. - informuje ołner.
- Dobrze, jeśli możemy, bo czas nas goni. - odpowiada Mafios.
Po otrzymaniu kluczyków od domowników, Maruda i Bartek oraz Ja oglądamy to cudo, po które przejechaliśmy taki kawał Polski.
Stan jego wyglądał na przyzwoity, co potwierdził Mafios swoim rzeczowym komentarzem:
- Oryginał - rzucił hasło i zniknął pod maską auta.
W tym czasie Bartek walczył z immo, celem odłączenia i ominięcia całego tego zabezpieczenia. Mafios, nie pozostając w tyle, również grzebie już wspólnie z Bartkiem w skrzynce bezpieczników. Okazuje się, że niektóre są popalone.
- Trzeba temu zaradzić - mówię do nich i przynoszę swoją skrzynkę, gdzie trzymam narzędzia i bezpieczniki.
Nie minęło z 20 min, a auto już daje znaki życia.
- Bartek, pompki nie słychać. - mówi Mafios.
- Zobacz tamten kabel. - odpowiada Bartek.
Ja w tym czasie grzecznie sobie stoję i obserwuję całe to zdarzenie, nie chcąc przeszkadzać im w pracy.
Po paru minutach pompka ożywa i auto, które nie działało, odpala od pierwszego strzału.
- Działa!! - cieszę, się jak dziecko.
- A co ma nie działać, w sumie to My robimy. - informuje maruda
- No dobra, zobaczymy, co mu dolega, - mówi Bartek
W tym czasie dojeżdża do nas ołner tego auta i zaskoczony mówi:
- To ja szukałem tydzień czasu usterki i kogoś, kto to naprawi, a Wy przyjechaliście i odpaliliście auto tak po prostu. No to dobrzy fachowcy jesteście.
- Nie takie rzeczy się robiło. - rzuca w odpowiedzi Bartek
- No to może pomożecie? Bo w drugim aucie rozkodował się też immo i trzeba go zrobić. Zapłacę. - mówi do nas ołner
- Niestety nie pomożemy, bo czas nas goni, a do domu daleko. - odpowiada Mafios
- No trudno, próbowałem. - odpowiada zawiedziony ołner
Chłopaki wiedzieli, że coś było nie tak z jednym tylnym kołem. Tylne, lewe koło nie chciało się kręcić, a co dopiero ruszyć auto z miejsca. Ale to, co zobaczyli przeszło ich oczekiwania.
Po ściągnięciu bębna, oczom naszym ukazuje się okładzina hamulcowa, a raczej to, co z niej zostało... goła blacha :yyy:
- Co żeś robił, że się tak zablokowało? - pyta Bartek ołnera
- No nic. Takiego dostałem w rozliczeniu. - odpowiada ołner
Bartek jak na fachowca przystało, popatrzył fachowym okiem i powiedział:
- Dam sobie głowę uciąć, że w czasie jazdy wpadła wam jedna szpilka do środka, która zablokowała koło, a że dalej tak jechaliście z zablokowanym, aż do miejsca postoju to w ten sposób zdarła Wam się jeszcze okładzina z hamulców.
- Nie wiem jak było. - mówi ołner
Bartek nie namyślając się długo, mówi:
- Mafios, dawaj drugi bęben, przerzucę szpilki, bo do domu nie dojedziemy. - informuje Bartek
Po przykręceniu wszystkiego na swoje miejsce, Mafios wsiada do auta, celem przejechania się nim.
Ale niestety nie dane mu było...
- No jedź! - pogania Bartek
- Nie mogę!!! Biegi nie wchodzą. - wrzeszczy maruda
- Czekaj, ja sprawdzę. - mówi Bartek, zamieniając się z nim miejscami.
Niestety, pomimo usilnych prób i wysiłków Bartka wraz z Mafiosem oraz mojej obserwacji tego wszystkiego, nie udało się wrzucić żadnego biegu.
- Może to drążek biegów? - sugeruje Mafios
- Nie sądzę, tak to by zgrzytało, a tutaj nic. - odpowiada Bartek
- Może półosie? Może się wysunęła jedna albo druga? – ponownie sugeruje maruda
- Zobacz. - mówię do niego
Mafios wspólnie z Bartkiem po sprawdzeniu przedniej części auta, doszli do wniosku, że to nie półosie, ale najprawdopodobniej tarcza sprzęgła jest zjechana lub zerwana.
- No i co teraz? - zagaduję marudę
- A co ma być? Wracamy na lince, nie ma innego wyjścia. Dobrze, że silnik odpala i mamy linkę, będzie chociaż ciepło w aucie. - odpowiada maruda
- Nie bardzo mi się to widzi. - mówi Bartek
- No mnie też nie, ale co zrobić? Nie zostawię mu tutaj tego rarytasu. - odpowiada Mafios
- A co ja mam powiedzieć? To ja będę cię ciągnął po tych wertepach. Wiesz, ile jest do domu? 300 Km. A tutaj brak hamulców, brak OC i wracaj sobie nocą na lince, powodzenia ci życzę. - uświadamiam Mafiosa
- Nie ma innego wyjścia. Damy jakoś radę, jadąc powoli. - zachęca mnie maruda
- Dobra, ale montuj CB. Będziemy nasłuchiwać po drodze, co i jak, w razie czego coś się wymyśli. - informuję marudę.
- Dobrze, niech będzie, jak mówisz. - odpowiada Mafios
Po spisaniu umowy i rozliczeniu się z ołnerem oraz podłączeniu linki pod moje auto, wyruszamy w drogę powrotną do domu.
Ja autem ciągnącym, wraz z Bartkiem na pokładzie, a maruda w pojeździe ciągnionym.
Było to koło godziny 15:30 i tutaj w drodze powrotnej zaczął się cyrk oraz hardcore, jak mówi Bartek, ale po kolei.
Wyjechaliśmy bez przeszkód z miejsca postoju auta. Cyrki zaczęły się zaraz za Wałbrzychem.
Na CB słychać:
- Koledzy, jadący w stronę Wrocławia, na drodze (nie pamiętam numeru) stoją Misiaki i suszą w obie strony, uważajcie.
Za chwilę na radiu słychać znajomy głos:
- Krzysiek, stań gdzieś, jest problem. - mówi maruda
- Dobrze.
Stajemy w miejscu, gdzie nas nikt nie trafi i nie będziemy przeszkadzać innym użytkownikom drogi. Naradzamy się.
Bartek, Ja, Mafios
B.: Ty geniusz, co robimy? Masz jakiś plan objazdu?
M.: A skąd! Przecież to nie Łódź, zdaje mi się, że musimy na Wrocław jechać i nie ma innej drogi.
Ja: Co robimy dalej? Przecież nie będziemy tu siedzieć do rana.
M.: Wsiadaj do auta i pojedź na przeszpiegi, my czekamy i czukiereczekna radiu. W razie czego dzwoń do mnie lub Bartka.
Ja: Dobra, jadę!
Wsiadam już w auto i jadę dobre z 5-6 km od miejsca naszego postoju oraz miejsca postoju miśków. Wracam do nich, informując, że nic podejrzanego po drodze nie widziałem i nie słyszałem, a przejechałem to miejsce gdzie miał stać patrol.
- No dobra, to ruszamy, ale powoli. Zestaw ten sam. - informuje maruda
- Jedziemy, uważaj. - odpowiadam na CB marudzie
Nie ujechaliśmy z 500 metrów, jak nagle coś naszym autem szarpnęło! Mafios za mną zaczął trąbić i mrugać światłami ostro zjeżdżając na lewą stronę. Po szybkiej ocenie sytuacji również skręciłem w lewo i się zatrzymałem, z sercem walącym, jak u zająca podczas ucieczki.
- Co się dzieje??? - pytam wystraszony, wyskakując z auta
- Hamulce się skończyły, nie mam czym hamować. - informuje maruda
- No to pięknie. Co teraz zrobimy? - pyta nas Bartek
- Nie mam pojęcia, a przecież to teren górski. - odpowiadam
- Hamulce ostygną i możemy jechać dalej, ale bardzo powoli. - odpowiada maruda
- Sądzisz, że damy radę dojechać lub wyjechać chociaż z Wrocławia bez hamulców?
Przecież tam są skrzyżowania i światła - informuję marudę, bojąc się dalszej drogi
- Musimy dać radę! Nie ma innego wyjścia! Przecież nie będziemy tu nocować. - odpowiada maruda.
- Ty się ciesz, że nie jechało nic z naprzeciwka i nie zahaczyło nas w środek linki dopiero byłby hardcore. - mówi Bartek
- No uważałem, co robiłem. - odpowiada równie wystraszony maruda.
Po 30 minutowym postoju, odważamy się ruszać dalej w stronę domu. GPS nastawiony na Łódź, CB na nasłuchu. Nerwy napięte do granic wytrzymałości i nerwowe zerkanie w lusterko/-ka, czy wszystko w porządku z Mafiosem na lince. Dojeżdżamy spokojnym tempem 50-60 km/h do Wrocławia.
Nagle słyszę w radio:
- Krzysiek, na najbliższej stacji robimy postój.
- Dobra. – odpowiadam, rozglądając się za miejscem postoju.
Znowu krótka narada.
B.: Mafios, jak się trzymasz? Dasz radę jechać? Może cię zmienić?
M.: Nie, dam radę. Najwyżej później. Na razie odpocznijmy.
Ja: Ja chcę kawę, bo padnę i red bulla, od tego będzie mi lepiej.
B.: Jak stoisz z paliwem?
Ja: Może zatankować, żebyśmy nie stanęli gdzieś po drodze, na jakimś zadupiu?
M.: Tankuj. Idę po kawę.
Ja: Niech będzie.
Postój znowu trwał z 20-30 min. W tym czasie dzwoniliśmy do domów, by poinformować, że jeszcze żyjemy, jesteśmy cali zdrowi i że już bliżej, niż dalej w stronę domu.
Droga po Wrocławiu była bardzo męcząca zarówno dla mnie, jak i Mafiosa. Nie mogliśmy dać sobie rady ze skrzyżowaniami i hamowaniem przed nimi. Postanowiłem wrócić do starego sposobu informowania, że zwalniamy i trzeba uważać.
Sposób był prosty:
Naciskałem światła awaryjne na chwilę, informując tym samym Mafiosa, że stajemy lub zwalniamy, żeby miał czas na reakcję. Pomogło i zdało egzamin. Nawet Bartek pochwalił ten sposób ostrzegania.
Po przebrnięciu przez rozkopany Wrocław i opuszczeniu go cali i zdrowi, postanawiamy się pożywić i dać chwilę odsapnąć obu autom. Jak się okazało, nie byliśmy jedyni, którzy wracali na lince. Mafios zauważył, że po naszym wjeździe na stacje inna grupa aut wjechała, tyle że tam jeden opel ciągnął drugiego opla bez świateł, tylko z trójkątem awaryjnym na tyle.
My byliśmy lepsi. Mieliśmy trójkąt i działające światła, więc dobrze byliśmy widoczni i lepiej przygotowani, niż oni.
Ale mniejsza o to.
Postanowiliśmy, że wracamy cały czas drogą numer 8. Był to bardzo dobry wybór.
Mało aut po drodze, ale kiepska widoczność (mgła gęsta jak mleko), zaś to, że pojazd jeden był holowany utrudniało nam jadę z większą prędkością. Co jakiś czas w odmętach nocy majaczył fotoradar. Nas to i tak nie obchodziło, bo jechaliśmy z prędkością poniżej zalecanych 60-70 km/h.
Mafios, co jakiś czas wrzeszczał do radia, żeby zwolnić, bo za szybko jedziemy albo, że jakiś idiota, co chwila pobudował wysepki ograniczające i zmuszające do manewru ciągnącym autem.
Bartek szybko go wyleczył z tego problemu.
- Jedź tak, jak my i trzymaj się nas, a będzie dobrze. - powiedział marudzie przez radio
- Dobra, spróbuję. - odpowiedział maruda.
Pomogło, na jakiś czas był spokój, ale nie na długo.
W czasie tej drogi na Wieluń, na Górce Wieruszowskiej stał patrol na 114 kilometrze. Dowiedzieliśmy się przez radio. Mafios znowu mnie wysłał na przeszpiegi, wróciłem mówiąc: Spokój cisza. Wjechaliśmy na stację i znowu narada, co robić.
M.: Nie ma tutaj jakiegoś objazdu?
Ja: Cholera wie! Nie znam tych terenów, ale ja bym odbił w lewo i nadłożył te 10 km, ale byśmy patrol ominęli.
B.: Można spróbować. Nic nie tracimy. Będziemy na nasłuchu.
M.: Krzysiek, jedź ponownie. Zbadaj teren.
Ja: Sam jedź. Mnie już noga boli od trzymania w jednej pozycji (brak tempomatu).
M.: Bartek, dawaj jedziemy, bo do rana tutaj będziemy stać.
Pojechali.
Ja w tym czasie się wbiłem do auta, które pozostało na postoju. Nasłuchiwałem na radiu dalszego ciągu wydarzeń. Okazało się, że misie się zwinęły, bo za bardzo kierowcy na radiu nadawali, gdzie oni są i pojechali w stronę Wielunia. W drodze powrotnej chłopaki minęli radiowóz, jadący w stronę miasta. Odetchnęliśmy z ulgą. Droga dalsza do Sieradza odbyła się spokojnie. W międzyczasie Bartek zmienił zmęczonego Mafiosa za kołkiem i pojechaliśmy w dalszą drogę. W Zduńskiej Woli znowu była zmiana kierowcy i do samej Łodzi prowadził już Mafios.
Przed Pabianicami słychać:
- Koledzy, na drodze koło Polfarmu stoją misie i suszą w obie strony. Właśnie kogoś trzymają. Uważajcie.
- Krzysiek, dawaj na Konstantynów Łódzki, dalej sobie poradzimy. - informuje Mafios przez radio.
- Co oni spać nie mogą? - pyta Bartek przez CB.
- Na śniadanie zbierają. - dostajemy odpowiedź
Jadąc już w stronę Konstantynowa z Mafiosem na lince, nagle dzwoni telefon.
Maruda:
- Zatrzymaj się gdzieś, bo mam głupie wrażenie, jakby misiaki za nami jechały.
- Dobra, uważaj. – odpowiadam, wciskając awaryjne i parkując na poboczu.
Okazało się, że to jakiś samotny ranger, jadący Alfa Romeo jechał w tą samą stronę.
Mafios niepotrzebnie się obawiał, ale jak to mówią: "Ostrożności nigdy za wiele." Ruszamy.
Droga do samej Łodzi nie stanowiła już dla nas problemu. Czuliśmy, że dojeżdżamy do domu. Po krótkiej rozmowie na radiu, postanawiamy zostawić nowy nabytek w naszym garażu. Dojeżdżamy do naszego miejsca postoju i wdychamy z ulgą.
Całą nasza piątka (nas trzech i 2 auta).
M.: Nie sądziłem, że się uda. – mówi, ścierając pot z czoła, wytrząsając resztki przeżyć i nerwów z nogawek spodni
B.: Ja też nie sądziłem, że dojedziemy bez hamulców, bez OC i w takiej mgle.
Ja: Więcej mnie na takie coś nie namówisz! - rzucam ostrzeżenie w stronę Mafiosa - Mogłem sobie w domu leżeć spokojnie i odpoczywać, a Ty żeś mi zapewnił taką rozrywkę. - wkurzam się na niego.
M.: Ale widzisz, udało się! - cieszy się maruda
B.: No to się cieszcie obaj, że żyjemy cali i zdrowi.
- Ano cieszmy się - odpowiadamy zgodnie z marudą
B.: Kiedy następna wycieczka? Zaczyna mi się to podobać.
Ja: Ooooo k***a! Nieprędko! Najpierw odpocznę. – odpowiadam Bartkowi i zaraz patrzę na Mafiosa - Mnie jutro dla Ciebie nie ma! Telefon wyłączony.
M.: Zrozumiałem, dam ci spokój. – śmieje się maruda.
Auto zostało na nowym miejscu spoczynku całe i zdrowe. Skończyła się kolejna przygoda Mafiosa oraz Elemelka, ale przygody dla Bartka chyba się dopiero zaczynają... Spodobało mu się.
Po odwiezieniu Mafiosa i Bartka, wracam szczęśliwie do domu, parkując auto na swoim miejscu.
- Odpoczywaj, należy cię się odpoczynek, kawał drogi przebyliśmy. Dziękuję.
Zamykam drzwi i poklepuję maskę swojego auta (chociaż bardziej to wyglądało, jakbym mówił sam do siebie). Wchodzę na górę, otwieram drzwi i wchodząc do pokoju zerkam jeszcze na zegarek, a tam... 1:27.
Dobrze jest. – myślę sobie - Dojechaliśmy.
Padam na wyro zmęczony, zapadając w błogi sen.
Morał (jak zwykle):
Ołner tego cuda był w wielkim szoku, że chłopaki odpalili to cudo.
Oraz to, że przejechaliśmy pół Polski, tak przygotowani do zabrania auta. Przywidzieliśmy prawie wszystko.
Prócz tego, że sprzęgło będzie rozwalone.
Nawet ciekawscy sąsiedzi wyglądali przez okna, patrząc, co chłopaki cudują z tym autem.
Sprawdziły się moje najgorsze obawy, powrót na lince. Chłopaki robili, co mogli, ale polegli.
Sprzęgła nikt nie miał, a dodatkowo byłaby przy tym kupa roboty, a na to czasu nie było.
Bartek powiedział mi w aucie w drodze powrotnej, że jest na 100% pewien, że to ten młody rozwalił sprzęgło oraz resztę w aucie, ale tego mu nikt nie udowodni. Ołner się nie przyznawał do niczego, ale Bartek swoje wiedział.
Ja w czasie pożegnania się z ołnerem powiedziałem: „Nie na darmo jesteśmy w Fiesta Klub Polska, wiemy co robić...”
Ale ołner tego chyba nie zrozumiał lub nie wiedział, o czym mówię. Mniejsza z tym.
Pobiliśmy też rekord spalania. W ciągu tych 300 km do domu auto ciągnione Fiesta S spaliła może z 10 litrów benzyny, pomimo, że to 1.8.
Kto powiedział, że nie da się jeździć ekonomicznie?
Ps. Nigdy więcej holowania auta na lince taki kawał drogi.
Mafios to wie, ale czy zrozumie?
Poniżej fotki z prac przy aucie oraz fotki zdobyczy naszej szajki.
Jest już plan, co z tą "S-ką" zrobić...
Ale to już osobny temat.
Praca przy aucie oraz napoje wzmacniające
|
_________________ Burbo Team |
Ostatnio zmieniony przez elmek13 18 Kwi 2015, 20:38, w całości zmieniany 2 razy |
|
|
|
|
Żółwik Tuptuś
Ninja TEAM
Model: Ford Fiesta Mk1`81
Wersja: Turbo
Silnik: Inny
Dołączyła: 29 Maj 2004 Posty: 4354 Skąd: Z Galapagos
|
Wysłany: 1 Lut 2010, 20:52
|
|
|
Jakby se ktoś chciał poczytać , to wrzucę tutaj parę moich .
Zaczęło się od :
Jesienny spacer z ...
Wykorzystując przepiękną , suchą pogodę która dziś zagościła w Łodzi-MieścieStukonnychPotforuf postanowiłem odbyć Czarną Wanną przejażdżkę przed snem zimowym do którego ją przygotowywuję .
Heh to jest troche jak wizyta u starej dobrej znajomej . Nie jest już najmłodsza i najpiękniejsza , ale znamy siejak łyse konie i razem z niejednego pieca chleb jedliśmy , a co za tym idzie lubimy czasami dać razem czadu na takim wspólnym objeździe .
Sadowię się zatem w wygodnie , a ona obejmuje mnie czule bocznymi trzymaniami kubełkowego fotela . Przekręcam kluczyk w stacyjce i czuję jak ożywa , delikatne drgania produkowane przez silnik przechodzą przez moje ciało .
Zapinam ( bo w mk1 biegi się zapina a nie wrzuca ) jedynkę i powoli jedziemy w kolejną drogę . Ja i moja stara znajoma .
Szeroka równa droga przed nami - a ja widzę jak auto powoli budzi sie z letargu . Kolejne kilometry i temperatura oleju dochodzi do 90 stopni , ciśnienie w normie , ładowanie też . Znam każdy odgłos którym do mnie mówi .
To lubię - jesteśmy gotowi do przejażdżki .
Staje na początku trzypasmowej ulicy na której światła o tej porze są wyłączone . Wyłączam radio w którym Rysiek Riedel rzucał Bogu w twarz wyzwanie " Jak malowany ptak "
I jedziemy . Pierwszy , drugi , trzeci bieg między nimi tylko delikatne syknięcia zaworu upustowego i kolejna dawka adrenaliny pompowanej przez Garetta w moje żyły .
Pod maska mam Dinozaura o świszczącym oddechu który wydaje odgłos jakby mielił swoimi wielkimi zębami puszki po ruskich konserwach wojskowych sapiąc przy tym mechanicznie podczas zmiany biegów .
Jest 4 rano a ja jadę Fordem Fiestą przez miasto . Jesteśmy tylko my dwoje - czy może być coś piękniejszego ? |
_________________ Wanna Rallye Team
&
Bad Boys Racing Team
ADHD/Adrenaline |
Ostatnio zmieniony przez Żółwik Tuptuś 1 Lut 2010, 21:13, w całości zmieniany 1 raz |
|
|
|
|
Żółwik Tuptuś
Ninja TEAM
Model: Ford Fiesta Mk1`81
Wersja: Turbo
Silnik: Inny
Dołączyła: 29 Maj 2004 Posty: 4354 Skąd: Z Galapagos
|
Wysłany: 1 Lut 2010, 21:08
|
|
|
ASJ
Zasadniczo cała sprawa zaczęła się już w piątek rano. Może to trochę dziwnie zabrzmi w ustach faceta robiącego rocznie 100 tyś km w służbówce, ale właśnie w piątek zaczęła się dla mnie jazda dla przyjemności. Niestety na początek dostałem informacje, że Piter oraz Puma nie dojadą :(
Od pozostałych informacje były pomyślniejsze - sowa, trzeci, Tommur i WooYa przez cały dzień nie mogli sobie znaleźć miejsca ani w pracy, ani w domu. Każdy czekał na moment, gdy wyjedzie do Poznania .
W końcu stało się - wszyscy byliśmy w drodze
Reszta piątku to charakterystyczne dla nas połączenie chaosu z improwizacją przy robieniu miny, iż wszystko idzie zgodnie z planem ( jakim planem ? )
Przy wspólnych siłach wytargaliśmy Wannę z krzaków, w których letargowała ( Sowy siekierka jako holownik). Jeszcze tylko podjazd na stację w celu uzupełnienia paliwa i spadamy do domu się wyspać (akurat ) Tutaj po raz pierwszy poczułem przyjemny i dobrze znany dreszcz , który przechodzi przez moje ciało, gdy wiem, że zaraz będzie szybko .
Na stacji płaciłem jako ostatni i gdy wyszedłem okazało się, że Sowa i WooYa pojechali na Metę (naszą bazę noclegową)do czekających trzeciego i Tommura. W ciemnym końcu parkingu obserwowała mnie jedynie przyczajona biała mk3 ukrywająca się pod czarną maską, a przy niej ciemna, ledwo rysująca się w półmroku postać Pucia. Odpaliłem Wannę i pod pozorem mycia szyb czekałem, aż olej dojdzie do najdalszych zakamarków silnika - tak abym mógł ruszyć. Z rogu, w którym stała fiesta Pucia dochodził jedynie cichy pomruk silnika. On także się rozgrzewał .
Gdy uznałem, iż można ruszyć w drogę wsiadłem, zapiąłem się w szelki i powoli ruszyłem spod dystrybutora. Za mną cicho pomknął bez świateł Pucio.
Gdy wyjechaliśmy z terenu stacji tuż za moim tylnym zderzakiem rozbłysły światła.
Lets play - powiedziałem i strzeliłem ze sprzęgła. Obwodnicę Przeźmierowa przejechaliśmy klucząc między innymi, nieco zdziwionymi uczestnikami ruchu, omijając takie przeszkody jak nisko latające ciężarówki lub wysepki rozdzielające pasy ruchu .
Cały czas miałem przednie reflektory Pucia, jakby przyklejone do tylnego zderzaka.
Gdy zatrzymały nas światła na wiadukcie jedynie ciche pomrukiwania krzyczących przed chwilą motorów zdradzały, że auta nie są uśpione. Gdy zorientowałem się, że skręt w prawo spowoduje, że do domu dojedziemy najkrótszą i praktycznie prostą drogą, wyłączyłem kierunkowskaz. W aucie za mną nieruchomy cień zrobił to samo. Uśmiechnąłem się do niego i skupiłem na światłach. Droga na wprost jest dużo dłuższa, gdyż wychodzi za miasto, a malownicze tereny przez, które biegnie to jedna z jej zalet. Ale mnie tym razem chodziło o pozostałe jej uroki- kręty w miarę równy asfalt i praktyczny brak ruchu o tej porze.
Gdy zapaliło się zielone, ponowne strzeliłem ze sprzęgła .
Katapulta zamontowana w komorze silnikowej wystrzeliła auto do przodu, a wraz z nim przyklejoną do tylnego zderzaka białą mk- trójkę .
Co było dalej, każdy może łatwo się domyślić - jechaliśmy 40 km/h zgodnie z ograniczeniem, w bezpiecznej odległości 100 metrów od siebie, zachowując szczególną ostrożność w miejscach podejrzanych i niebezpiecznych .
A może nie ? Nie pamiętam.
W każdym razie dość szybko dotarliśmy na miejsce. Zaparkowaliśmy obok pozostałych aut Fiest. Jeszcze tylko sprawdzenie wozów przed jutrzejszym dniem, oleje, ciśnienia w oponach itd . Na koniec usypiający browarek w domu. Chcieliśmy się wszyscy wyspać - tak aby następnego dnia być na chodzie, jednak koleżanka Adrenalina pozwoliła nam zamknąć oczy między 3, a 4 rano. Pomimo niespełna czterogodzinnej drzemki przy otwartym oknie wszyscy wstali w doskonałych humorach. Szybka toaleta i gnamy na Tor
Prosta wjazdowa na teren toru jest miejscem szczególnym - filtruje ona całą złą energię jaką człowiek zgromadził w sobie. Im bliżej bramy wjazdowej, tym dalej od złego szefa, problemów z kontrahentami, opłat za mieszkanie i kredytów. To wszystko ma zakaz wjazdu na teren Toru. Tam jesteśmy tylko My i czarna wstęga asfaltu, która w zabójczym uścisku oplata każdego, kto po raz pierwszy wjechał na nią kołami swojego auta .
To prawda - gdy raz jej zasmakujesz, już nigdy nie będziesz mógł bez niej żyć .
Tym razem jednak przeciwnik z jakim przyszło się nam zmierzyć jest dużo bardziej groźny niż stoper lub inny zawodnik. Przyjechaliśmy tu, aby walczyć z własnymi słabościami, złymi nawykami i brakami w technice, a dokładniej brakiem techniki.
Przed biurem Toru witamy się z współuczestnikami Akademii. Jest już Cossworth, który z Fiesty przesiadł się do Nissana, dość liczna ekipa z klubu Focusa i kilka innych twarzy, które witają nas z uśmiechem i podobnym do naszego zniecierpliwieniem w oczach. Łącznie nieco ponad 20sztuk zapaleńców.
Akademię Sportowej Jazdy czas zacząć.
Najpierw Teoria. Profesor Szwagierczak obnaża przed nami zadziwiająco proste i oczywiste realia - "nie ma sportowej lub normalnej jazdy - jest dobra lub zła jazda", a najważniejszym patentem na dobrą jazdę jest brak patentów. Jest za to parę zasad. Na krześle w sali wykładowej wydaje się, że są to oczywistości i banały, stąd też niektórzy wychodzą z niej z nieco zdziwionymi minami.
Po części teoretycznej wszystko jest jasne, pytań brak, wszyscy wszystko rozumieją.
Sytuacja jednak zmienia się gdy wsiadamy do aut i podzieleni na grupy rozjeżdżamy się na poszczególne próby i ćwiczenia.
"Oczywiste oczywistości" stają się mniej oczywiste, albo wręcz zapomniane. Ćwiczenia na rączki, próba przejazdu pętli wg wskazówek z wykładu, slalom na mokrej nawierzchni, nic już nie jest zbyt proste.
Jazda z instruktorem na prawym, który na bieżąco pokazuje mi jakie błędy robię i jak ich uniknąć daje baaaardzo do myślenia. Zakręt po zakręcie, kółko po kółku wzrasta świadomość i poczucie kontroli nad tym, co właściwie jako kierowca mam do zrobienia w rozpędzonym samochodzie.
Zasadniczo zauważam jedną zasadę :
"Im mniej tym lepiej "
mniej ruchów rąk na kierownicy, mniej hamowań, mniej wachlowania gazem. Zaczynam jechać tak jakbym za każde przełożenie rąk na kierownicy lub wciśnięcie któregoś z pedałów miał dopłacić do kursu. Efekty są zadziwiające - auto nie robi już efektownych slajdów w każdą stronę, nie pali gumy na zakrętach, a każdy łuk to, nie walka o przyczepność za boczną linią toru, tylko coraz szybsza jazda.
Niestety do obiadu Preziowa ikserka przypomina o zerwanej jeszcze przed Akademią poduszce pod skrzynią - wynik - 1:0 dla urwanych węży chłodniczych. Środki zaradcze- wiocha na szybko - taśma do obwijania wydechów i jazda, bo Tor stygnie
Podczas przerwy obiadowej stwierdzamy ze zdziwieniem, że jako jedyni zamiast jak ludzie usiąść, zjeść ciepły posiłek i dać odpocząć zmęczonemu ciału, miotamy się między autami po raz setny sprawdzając stan oleju, którego nie ubywa, bądź uzupełniając chłodziwo, którego wręcz przeciwnie.
Znalezionym w czeluściach bagażnika Wanny pasem bezpieczeństwa ostatecznie naprawiamy poduszkę u Artura.
Na końcu pożerany na szybko obiad, który litościwe panie z cateringu podgrzewają specjalnie dla nas i znów jazda na Tor.
Pierwsze ćwiczenie, czyli jazda na trolejach, uwidacznia, że na pustym placu bokami potrafi jeździć każdy.
Gorzej gdy pojawiają się na tym placu pachołki. Wtedy trzeba zacząć jeździć tam gdzie chce kierowca, a nie auto. I znowu schody, ale po paru próbach dajemy radę. Niestety nie ma czasu na kontemplacje tego co robiliśmy - zmiana prób - teraz jedziemy na ćwiczenie dohamowania i slalom . Na slalomie zauważam, że Wanna przestała być " za szeroka " na Tor, i że nawet ostry slalom da się zrobić bez ręcznego - i to naprawdę bardzo szybko .
Po slalomie przychodzi czas na to, na co wszyscy czekaliśmy - Duża Pętla . W mojej grupie za Instruktorem ustawiają się Pucio w RS-ce, sowa i Artur ( jadący na zmianę z Tommurem ) w Ikserkach i Wanna.
Sprawa jest prosta - każdy z nas prowadzi jedno kółko, po czym na prostej startowej puszcza na liderowanie następnego. Przed startem nikt nie próbuje z nikim rozmawiać - wszyscy są w amoku każdy, na swój sposób przygotowuje się do ostatecznego egzaminu. Skupienie, sprawdzenie dociągnięcia pasów bezpieczeństwa, ostatnie uwagi i instrukcje od instruktora. Jedynie lekko głupawy, może trochę dziecinny uśmiech nie znika nikomu z twarzy.
Na dworze jest już mocno szaro, wieczór nadchodzi dużymi krokami. Cała powierzchnia Toru jest mokra, a na kilku prostych czekają na nas kałuże .
Ruszamy
Jadę ostatni, więc mam widok na całą kolumnę - przede mną dwie ikserki i rs-ka z rykiem silników rozdzierającym wieczorną ciszę wznoszą mgiełkę z mokrego asfaltu największego Toru Wyścigowego w Polsce. Heh - to chwyta za serce - naprawdę .
Jadące jako pierwsze auto instruktora jest śrubującym czasy popędzaczem, a nie zawalidrogą pilnującą abyśmy nie poginęli w mroku .
Na każdym z zakrętów widzę jak Artur walczy na granicy przyczepności coraz szybciej jadącym spadkiem. Mokra nawierzchnia i zapadające ciemności są najlepszym i najsurowszym egzaminatorem - tutaj nie ma możliwości ściągania lub ukrycia braków - wszystko wychodzi bezlitośnie.
Na jednym z zakrętów widzę jak tył Arturowej ikserki zaczyna wyprzedzać przód po zewnętrznej.
Trzeci zakłada kontrę, później drugą i wyprowadza auto na prostą. Patrzę na licznik - 100 km/h po zakończeniu manewru .
Przy tej prędkości 12 metrów szerokości toru to naprawdę cholernie wąska kładka nad górską przepaścią.
Z analizy sytuacji przy piwie, jaka nastąpiła wieczorem, wiem, że jadący na prawym Tommur w momencie, gdy Spadek szedł bokiem dość intensywnie zastanawiał się, w jakiej odległości za nimi jest Wanna. Ocierka na łuku przy prędkościach powyżej 100 km/h mogłaby mieć opłakane skutki.
Jedziemy dalej i wymieniając kolejno leaderów pamiętamy, iż oprócz Toru, śliskiej nawierzchni, mroku i niedoskonałości auta, musimy walczyć także z okiełznaniem własnej psychy - tak aby wytrzymać właśnie w tym trudnym do uchwycenia momencie stania na krawędzi .
Na kolejnym okrążeniu Artur zmienia się z Tommurem i teraz to on goni kolumnę rozproszoną nieco po Torze.
W lusterku widzę światła siedzącego mi na ogonie Pucia oraz nieco za nim sowę.
Po pokonaniu "kukurydzy " widzę jak ogniki przednich świateł sowy nerwowo tańczą w mroku. Ale tylko przez moment. Kolejna Ikserka wychodzi cało z uślizgu przy około 100 km/h.
Nie ma jednak czasu na myślenie - jedziemy dalej.
Goniąc tylne światła Instruktora jadę najszybciej jak potrafię w całkowicie już panujących ciemnościach rozświetlanych jedynie nikłymi lampkami Wanny.
Przedostatni zakręt , dokręcona trójka .
Przekozaczam - tym razem to Wanna jedzie bokiem. Zakładam kontrę i złowieszcze szuranie zablokowanych kół miesza się z rozdzierającym rykiem silnika. Wanna kręci się i zachowuje jakby ktoś chwycił ją niewidzialną ręką i próbował wytrząsnąć mnie ze środka.
Nie będę pisał co zrobiłem, bo nie pamiętam - po prostu zrobiłem to co miałem zrobić i czego się nauczyłem. To były odruchy.
Nieco spocony zjeżdżam za Instruktorem do Depotu .
Instruktor wysiada z auta z szerokim uśmiechem :
- co - nerwy puściły ? - pyta retorycznie. Ja uśmiecham się będąc jeszcze w szoku i kiwam głową .
- No to jedziemy dalej bo szkoda czasu, musisz ten zakręt poćwiczyć - mówi wskakując do swojego auta i znów ruszamy na Tor .
Po wszystkim dowiaduję się, że podobne do moich przygód mieli także Pucio, Tommur i jadący MKVI WooYa .
Gdy zjeżdżamy z Dużej pętli (wszystko co dobre szybko się kończy ) idziemy na podsumowanie. Profesor Szwagierczak ponownie zadaje pytanie czy są jakieś uwagi lub pytania. Tym razem jest ich mnóstwo. Rozmawiamy dłuuugo, po czym żegnamy się i jedziemy na Metę przedyskutować wszystko przy piwie .
Rozmową nie ma końca, a przeżyte przez ten dzień chwile powodują, że z przejęcia wszyscy mamy oczy jak wystraszony chomik, którego Słoń zapiął w dupala.
Tego dnia Tor pochłonął kolejne ofiary w ludziach, którzy nie będą potrafili żyć bez szybkiej jazdy na krawędzi. Ludzi, którzy choćby nie chcieli, będą tutaj powracać przywabiani jego magiczną mocą tak, jak nieszczęśnicy na skałach wokół wysp zamieszkiwanych przez Syreny wabiące swym anielskim śpiewem.
Obłocone auta brzmią jakby bardziej rasowo, a wszelkie usterki są ranami odniesionymi w boju, które zanim się zagoją w warsztacie, będą noszone z osobliwą dumą. W końcu powstały nie byle gdzie.
Gdy dziś przeglądam HP widzę kontynuację zniszczenia jakie w naszej psychice uczyniło to spotkanie - WooYa szuka ikserki. Uśmiecham się do siebie i doskonale wiem dlaczego .
Stanął na drodze, z której nie łatwo zjechać.
Dziękuję wszystkim uczestnikom i Organizatorom Akademii Sportowej Jazdy za to, co tam przeżyłem .
Instruktorom za cierpliwość i cenne rady.
Puciowi za organizację ( bez Ciebie stary by nas tam nie było ) .
sowie, trzeciemu i Tommurowi za pomoc w klarowaniu Mety przed zdaniem ( bez Was bym tego nie zrobił)
WooYowi i Cossworthowi za to, że byli z Nami.
I mojemu Promyczkowi za wyrozumiałość i wsparcie .
ps: Moja rada - nie próbujcie - to droga, z której nie da się zawrócić . |
_________________ Wanna Rallye Team
&
Bad Boys Racing Team
ADHD/Adrenaline |
|
|
|
|
Żółwik Tuptuś
Ninja TEAM
Model: Ford Fiesta Mk1`81
Wersja: Turbo
Silnik: Inny
Dołączyła: 29 Maj 2004 Posty: 4354 Skąd: Z Galapagos
|
Wysłany: 1 Lut 2010, 21:09
|
|
|
Powrót
Po zleceniu , które otrzymałem od LOY-a moja sytuacja się nieco poprawiła . Nie na tyle, aby przenieść biuro ze starego magazynu do jakiejś porządniejszej dzielnicy , ale na tyle, aby moją główną klientelą przestały być drobne szumowiny oraz gospodynie domowe z robotniczej dzielnicy . No cóż - marka robi swoje .
Pewnego pięknego czerwcowego dnia , gdy siedziałem z nogami na blacie po raz setny czytając z nudów lokalny szmatławiec usłyszałem delikatne pukanie do drzwi . Pukanie na tyle subtelne, iż wiedziałem, że za drzwiami znajduję się kobieta .
- Proszę - powiedziałem zdejmując nogi z biurka i przykrywając gazetę stertą papierów, aby wyglądało na to, iż czymś się zajmuję i ( co trudniejsze ) że wiem co robię . Moim oczom ukazała się kobieta o pięknych długich nogach, talii osy oraz wielkich smutnych oczach ukrywanych pod dłuuuugimi rzęsami .
- EEE - zagaiłem elokwentnie rozmowę . Całe szczęście Zjawisko jakie stało przede mną dobrze wiedziało po co tu przyszło i wybawiło mnie z chwilowej pustki w głowie :
- Potrzebuję Pańskiej pomocy - powiedziało Zjawisko i zatrzepotało rzęsami patrząc mi w oczy, jak jest w stanie patrzeć jedynie konająca sarna . Po czym przycupnęło na fotelu dla interesantów po drugiej stronie biurka zakładając skromnie nogę na nogę .
Zdrowy rozsądek oraz wieloletnie doświadczenie podpowiedziały mi, iż właśnie do mojego życia weszły kłopoty . I to dużo poważniejsze niż 120 kilogramowy drab z nożem i mózgiem wielkości tic-taca. Były to kłopoty na 10 centymetrowej szpilce, z paznokciami długości szponów orła i długim cienkim papierosem, który wylądował w zaciśniętych krwistoczerownych ustach. To samo doświadczenie podpowiadało mi, aby jak najszybciej spławić Zjawisko bez wysłuchiwania co ma mi do powiedzenia .
Tak tez zrobiłem . Spławiłem doświadczenie i zdrowy rozsądek i sprawnym ruchem wychyliłem się zza biurka, aby przypalić Zjawisku papierosa .
- Czym mogę służyć ? - zapytałem tym razem bardziej inteligentnie
Sprawa była prosta ( Jak się później okazało zbyt prosta ) . Zjawisko chciało uciec od swojego duuuużo starszego Wujaszka i to w sposób taki, aby on podejrzewał, iż nie żyje . Czyli wypadek . Na przykład samochodowy . Tutaj na scenę miałem wkroczyć Ja - Wszystko zorganizować tak, aby Wujaszek opłakiwał odejście Zjawiska, a To mogło się cieszyć nieskrępowaną miłością w objęciach nowego amanta gdzieś w pięknych i ciepłych krajach .
Spora suma o jakiej nie dyskutowałem ( gentelmani ?? widział ktoś kiedyś jakiegoś w moim biurze ?? nie dyskutują o pieniądzach ) spowodowała, iż resztki zdrowego rozsądku utopiłem tej nocy w whisky oraz rozważaniach, co zrobię z tak okrągłą sumką .
Sprawa poszła jak z płatka - swingowałem wypadek, a właściwie jego poszlaki w postaci spalonego, strzaskanego wraku auta, którym jeździło na ogól Zjawisko, po czym z daleka mając kieszenie pełne zarobionej gotówki patrzyłem na " pogrzeb " oraz rozpaczającego Wujaszka .
Cała sprawa się dość mocno pokomplikowała, gdy parę dni później siedząc z nogami na biurku i czytając kolejny numer tego samego regionalnego szmatławca stwierdziłem, iż ktoś zapukał do drzwi na tyle energicznie, że wpadły one do środka razem z kawałkami futryny .
Myśli, iż to zdecydowanie nie kobieta oraz, że muszę złożyć zażalenie do Cechu Rzemiosł na kolesia, który te drzwi osadzał, przerwało pojawienie się w otworze po drzwiach czegoś w rodzaju " zapory zastępczej " w postaci faceta 2x2 metra w kiepsko pasującym garniturze uszytym chyba z wojskowego namiotu . Za panem wszedł jego klon (przynajmniej sądząc po wielkości oraz wyrazie twarzy ), a za nim jeszcze dwóch .
Spoko - chłopcy zobaczyli na "naszej klasie", że piętro niżej jest zlot drużyny hokejowej z 1992 roku i pomylili piętra pomyślałem. Niestety nie . Za nimi wszedł facet mojej postury, ze szczupłą twarzą oraz zimnymi oczami lisa . Dziwnym trafem to on był najbardziej wygadany.
- W czym mogę panom pomóc?- zapytałem, w końcu nasz klient nasz pan . Czterech "szerokich " przybrało miny barana i widać po nich było, iż usilnie próbują się odnaleźć w sytuacji tak trudnej, jak odpowiedź na moje pytanie. W obawie o ich przegrzane mózgi lisowaty skinął głową. Najbardziej rozgarnięty z " kwadratowych " uśmiechnął się z wdzięczności za zdjęcie z niego ciężaru myślenia (chyba jedynego, jakiego by nie dał rady udźwignąć ) po czym dłonią wielkości wiadra wyłuskał mnie zza biurka i, przeciągając po jego blacie, przystawił około pół metra od twarzy lisowatego .
-Nie dosłyszeli - pomyślałem , tłumacząc konieczność przybliżenia mojej facjaty do swoich narządów słuchowych .
Niestety nie - kwadratowy wykonał kolejny ruch ręką, po którym postanowiłem wylądować na ścianie za biurkiem . Wraz z biurkiem oraz wszystkim wokoło. A co mi tam zależy .
Se poleżę – pomyślałem , ale Kwadratowy łapiąc mnie za koszulę pomógł mi wstać, gdy Lisowaty wycedził praktycznie nie ruszając ustami :
- Jestem od Wujaszka –
Domyśliłem się, że pozostała czwórka także, wszak nie wyglądali na mormońskich sprzedawców sztucznych bukietów, więc zaoszczędziłem sobie pytanie o to. Sobie i kolejnej ścianie.
- Wujaszek jest bardzo zainteresowany pewnym wypadkiem, po którym niedawno jeszcze płakał jak bóbr nieutulony w żalu. Jak wiesz to twardy facet i na takie wybuchy ludzkich uczuć pozwala sobie naprawdę rzadko .
- Łączę się w żalu - powiedziałem po czym obejrzałem przeciwległą ścianę i wiszącą na niej moją licencję oprawioną w tandetna ramkę z odległości zero . Nawet nie próbowałem wstać, bo wiedziałem, że Kwadratowy przyjdzie z pomocą . I tym razem się nie pomyliłem .
- Chciałbym, żebyś mi co nieco o tym opowiedział – syknął Lisowaty
- Nie bardzo wiem co. O sprawie wiem z gazet – postanowiłem zachować lojalność wobec klientki, choć wiedziałem, że oni wiedzą po co tu przyszli i że bez tego nie wyjdą . Miałem jedynie głupią nadzieje, że uda mi się ich nieco wyprowadzić w pole, aby zyskać czas. Mój nieco poobijany mózg szukał gorączkowo wyjścia z sytuacji, więc gra na zwłokę była jedynym, co mogłem na razie zrobić .
Niestety wyjście z sytuacji znalazł Lisowaty i już po chwili wisiałem do góry nogami będąc całkowicie za oknem mojego biura znajdującego się jakieś 20 metrów nad ziemią . Kwadratowi, przytrzymujący moje kostki, nie wyglądali na zmęczonych, ale modliłem się w duchu, aby żaden z nich nie miał kataru, albo nie musiał się podrapać .
- Dobra, dobra , zmieniłem zdanie –
Powiedziałem . No cóż . Nawet nie wiecie jak punkt widzenia zależy od punktu siedzenia . A w tym przypadku wiszenia .
Kwadratowi wciągnęli mnie powrotem do pokoju i posadzili na kanapie .
- No to słucham Śmieciu. Mogę się tak do ciebie zwracać ? – Zapytał Lisowaty i nie czekając na odpowiedź dodał :
- Tylko pamiętaj, że świeże powietrze może być zabójcze, zwłaszcza na tej wysokości .
Co pozostało. Powoli i w miarę wiernie opisałem jak się to wszystko zaczęło i w jaki sposób pomogłem Zjawisku zniknąć. Oszczędziłem paru technicznych szczegółów oraz pominąłem parę sztuczek, tak, aby choć cześć tej porządnej roboty móc jeszcze kiedyś wykorzystać.
Gdy skończyłem, w ciszy było słychać jedynie lekki wiatr poruszający strzępkami żaluzji w otworze, który rano był oknem .
Usłyszałem ciężkie kroki dochodzące zza ściany. Do pokoju wszedł Wujaszek. Odetchnąłem nieco, gdyż gdyby mnie chcieli stuknąć nie przybywał by tutaj On osobiście – ustny przekaz tego co wiedziałem by wystarczył. I koniec. Tak więc będę żył . Przynajmniej jeszcze jakieś pół godziny .
- Widzisz Śmieciu wzruszyła mnie twoja historia. I na szczęście dla ciebie jest ona prawdziwa.
Na mej twarzy pojawił się znak zapytania, a Wujaszek się dobrotliwie uśmiechnął :
- Zjawisko wróciło do mnie po tym jak Amant okazał się hochsztaplerem i naciągaczem .
No tak . Kobiety – pomyślałem .
-Próbowałeś mnie wydymać, a dymać Wujaszka może jedynie Pani Wujaszkowa . Sam rozumiesz, że zrobiłeś bardzo nieładnie .
Nic nie odpowiedziałem, bo wiedziałem, że nie jest to miejsce, w którym można przerywać Wujaszkowi, a jedynie krótka pauza dla podkreślenia powagi sytuacji. Pominąłem także pewien szczegół w ilości kobiet dymających Wujaszka, ale to naprawdę nie była najlepsza chwila, aby spierać się o tak mało znaczące szczegóły .
- Zjawisko cię pamięta, więc nie mogę cię tak po prostu kropnąć. Poza tym podoba mi się styl w jakim pracujesz. Nie będziesz dla mnie pracował, bo wielokrotnie udowodniłeś, iż pracujesz tylko sam dla siebie, więc to także odpada – głośno myślał Wujaszek – mam zatem dla ciebie ostatnią propozycje. Masz zniknąć z miasta .
Wiedziałem, że ta propozycja nie podlega jakiejkolwiek negocjacji. Niewygodny świadek upokorzenia Wujaszka rozpływa się w sinej dali, nie denerwuje go swoim istnieniem, a przy okazji staje się przestrogą dla innych .
Godzinę później wszystkie rzeczy jakie udało mi się zgromadzić były w moim starym fordzie. Po wjechaniu na wzgórze, z którego roztaczała się panorama na cale miasto, konwojujące mnie auto Lisowatego stanęło na żwirowym poboczu . Kierujący moim autem Kwadratowy także zjechał. Wysiedliśmy i w milczeniu zająłem miejsce za kierownicą .
Na odchodne Lisowaty rzucił :
- Przyjedź tu kiedyś Śmieciu, spraw mi tę przyjemność, abym mógł osobiście wypruć ci flaki
Spojrzałem na niego beznamiętnym wzrokiem i zapuściłem silnik . Nie oglądając się za siebie zjechałem z chrzęstem z pobocza i pomknąłem w kierunku autostrady krajowej nr 2 .
Heh rano, będąc jeszcze na lekkim kacu, nie wiedziałem, że dziś jest pierwszy dzień mojego nowego życia .
Nowe życie zacząłem w Poznaniu . To znaczy było to nowe-stare życie . Pod każdą szerokością geograficzną męty są takie same, siedzą w takich samych zaplutych spelunach, kurewki pałętają się po tych samych brudnych parkach i dworcach, policja żyje za szklaną szybą radiowozu, a ludzie nocy dzielą się na takich co im się sporo wydaje i na takich co sporo wydają. A wszystkim rządzi tak samo skonstruowana struktura z Wujaszkiem na czubku i Kwadratowymi na dole .
Szybko odnalazłem się w tej całej zupie Poznańskiej. Nawiązałem znajomości i zacząłem pracę, na którą zawsze i wszędzie będzie zbyt .
Dni mijały szybko, a interes kwitł . O „Polskim Dreźnie„ zapomniałem już prawie całkowicie. Pozwoliłem sobie nawet na zatrudnienie sekretarki. Ładna osóbka z długimi nogami i dobrze poukładaną głową. Kogoś takiego było mi potrzeba do prowadzenia interesu. Ostatnio zaczęła się nieco dziwnie zachowywać. Mówi mi żebym uważał na siebie, kupuje krawaty, przynosi lunch do biura i bez pytania zostaje po godzinach .
Hmm czego ona chce ?
Zresztą nieważne – nad tym się zastanowię kiedy indziej .
Ostatnio moją sielankę zburzył nieco jeden z poznańskich watażków, Pucio .
- Sprawę mam – powiedział prosto z mostu do słuchawki trzymanej przy moim średnio trzeźwym uchu .
- Taa ? Jaką ? – spytałem patrząc przez przeraźliwie pustą butelkę na barmana siedzącego smętnie w końcu baru i żującego słomkę do napojów .
- Przesyłkę trzeba odebrać. Z Łodzi .
Wytrzeźwiałem .
czukiereczek - pomyślałem . Mam pojechać do miejsca, w którym jedyne co mnie czeka to Lisowaty i jego kompani ?
- Sam jedź – odburknąłem, jak na kiepski żart .
- Nie mogę. Chłopaki z Gdańska chcą coś powiesić i mają z tym problem. Muszę im pomóc .
Fakt, Pucio jest specem od wieszania – jeżeli ktoś chce kogoś lub coś powiesić i ma z tym problem dzwoni do Pucia, a ten rozwiązuje problem i można wieszać, co i gdzie się chce. Proponował mi nawet współpracę próbując złamać mój lęk wysokości przy pomocy argumentu, iż to nie ja będę wisiał. Ale się nie zgodziłem .
- Muszę to przemyśleć – powiedziałem, gdyż powrót na stare śmieci zawsze gdzieś mi pod skórą siedział.
Po paru dłuuugich sekundach milczenia powiedziałem :
- Cel i parametry .
Pucio wiedział, że się zgodziłem – inaczej nie pytałbym o szczegóły.
- 170 – 180 cm długości, delikatne, waga około 40 – 50 kg .
- Człowiek? – zapytałem, przypominając sobie, jak po przeoczeniu takiego szczegółu wiozłem kiedyś teściową kolegi na pace niezamkniętej furgonetki ponad 100 km i to podczas deszczu .
- Niee, nic żywego .
- Kiedy ?
- Przyszły tydzień. Reszta informacji, jak się spotkamy .
- Nara .
I tak oto siedząc na barowym stołku zdałem sobie sprawę, iż czeka mnie powrót do Łodzi. Niezdecydowany, czy to dobrze, czy źle, zamówiłem następną kolejkę .Tym razem podwójną.
Następnego dnia rozpocząłem przygotowania do eskapady. Jedynym autem, które pomieści na tyle duży ładunek, a będzie jednocześnie w miarę zwinne do poruszania się po specyficznej łódzkiej aglomeracji, będzie bus. Nie za duży, nie za mały. Miałem takowy na podorędziu. Krótka wizyta w garażu i okazało się, iż na swoją żółtą T-czwórkę muszę popatrzeć nieco bardziej krytycznym okiem, jeżeli cokolwiek ma z tego wyjść.
Co prawda auto sprzątałem dość regularnie ( zawsze 29 lutego ), więc zacząłem od wyrzucenia z niego wszelakich śmieci . W środku nie było co prawda teczki Bolka, ani rozwiązana zagadki śmierci Kennedyego, ale resztki jedzenia z szoferki wiekowo odpowiadały obydwu tym aktom. Po posprzątaniu i szybkiej serwisówce byliśmy gotowi do drogi. Wybór auta to swego rodzaju zdrada z mojej strony, gdyż zawsze byłem związany z błękitnymi owalami, ale tym razem wygrała funkcjonalność. Przedni napęd T4 oraz jego zawias spowodowały, iż po lekkich modach dało się nią skręcać, a silnik po małym dopieszczeniu spowodował, że byłem chyba jedynym człowiekiem ścigającym się czymś takim na ¼ mili. Dobra, koniec samochwalstwa. Auto i ja byliśmy gotowi. Teraz tylko spotkanie z Puciem, aby ustalić szczegóły i w drogę .
- Sprawa jest delikatna i potrzeba mi kogoś komu ufam – Powiedział Pucio, gdy tylko się zobaczyliśmy .
- Rozumiem – odparłem, nie zadając zbędnych pytań. Wiedziałem, że to czego mam się dowiedzieć i tak się zaraz dowiem, a nic więcej z niego nie wyciągnę . Zresztą po co?
Mniej wiesz, dłużej żyjesz – pamiętacie ?
- …, ale także kogoś komu ufa mój kontrahent.-ciągnął dalej swoim zachrypniętym głosem Pucio- Tylko ty znasz Mafię Łódzką, a teraz jesteś stąd, więc, tak jakby, możemy polegać na tobie obydwaj. Przy tym, co się tam teraz dzieje może być gorąco. Całe Śródmieście i Bałuty szaleją, ryją, czegoś szukają. Ludzie skaczą sobie do gardeł. Tam się po prostu trzeba umieć poruszać .
- Mafię ? – zapytałem i zacząłem się domyślać, kto w Łodzi za mnie poręczył .
- Tak Mafię. Kontakt z nim ustal sam, bo stary jest spalony.
- Spoko mam sposób – odpowiedziałem, gdyż wiedziałem, że wystarczy jak się pojawię w Zgierzu i przejdę po paru spelunach, a Mafia sam mnie znajdzie. Jak będzie chciał .
Poznań żegna mnie krwistym zachodem słońca wdzierającym się w pruskie mury starych kamienic .
Mam nadzieje, że to nie pożegnanie na zawsze .
Droga upływa w monotonii słupków kilometrowych, które wyłaniają się z ciemności, aby zaraz w niej zniknąć za tylnym zderzakiem auta .
Podczas jazdy odbieram parę telefonów. Wieści w końcu się szybko rozchodzą. Dzwonią kolejno: Święty Krzyż, Zachód oraz Wawa. Propozycje są różne - od wspólnej rozpierduchy i załatwienia problemu poprzez wystrzelanie wszystkich, po obietnice pomocy, gdyby się okazało, że będzie nade mną sąd. Wiem jedno – nie jadę tam sam. Sporo ludzi za mnie ręczy.
Po dwóch godzinach jazdy na horyzoncie widzę łunę aglomeracji Polskiego Drezna. Przechodzą mnie dziwne dreszcze. To miasto jakby mnie wołało. Czułem to zawsze, gdy do niego wracałem, ale tym razem nawoływanie jest złowieszcze i przypomina zwodniczy śpiew Syren wodzących żeglarzy na niechybną śmierć.
Zaraz za zjazdem z krajowej dwójki wiem, że wjechałem na łódzką ziemię. Wita mnie neon lokalnej mordowni oraz ruina na wpół zburzonego domu z czarnym stalowym szkieletem spalonego samochodu stojącym tuż obok. Klimacik.
Zjeżdżając ze wzgórza, na którym pożegnał mnie Lisowaty, zagłębiam się w pokryte senną i lepką mgłą pierwsze zabudowania Zgierza. Miasto obejmuje mnie czule, a ja się zastanawiam czy nie jest to aby na pewno uścisk śmierci?
Kurde, to miasto się nic nie zmieniło- stwierdzam po dwóch rundach najsłynniejszymi ulicami. Po drodze zapewniłem sobie nocleg, więc jedyne, co teraz muszę zrobić, to dać się znaleźć Mafii. Stwierdzam, że do tego celu najłatwiej posłuży jedna z miejscowych spelun. Podjeżdżając pod nią stwierdzam, że na samym środku drogi leży rozjechany kot .
Patrzę na niego i se myślę, co on se tak tutaj leży?. Ale go przecież nie zapytam, bo on nie żyje ( miałem 3 z biologii, ale śmierć kota rozjechanego przez ciężarówkę jestem w stanie określić z dużym prawdopodobieństwem ), a jak nie żyje, to mi nie odpowie. Największą zaletą truposzczyków jest to, że nic nie powiedzą. Jakby byli jeszcze nieco żywi, to wtedy przedkładał bym ich towarzystwo nad prawdziwych żywych, ale wtedy mogli by mówić, czyli zdradzać tajemnice, więc koło się zamyka .
Nie zapytam także nikogo w spelunie, co ten kot robi w wejściu, bo każdy mi odpowie zgodnie z prawdą, że leży .
- to Ty se tu poleż, a ja pójdę do środka. Strzelę jednego za Twoje zdrowie – dodaję, ale po chwili stwierdzam że to było lekko nie na miejscu. Choć kot nie wyglądał na obrażonego .
Omijam kotka i wchodzę do jednej z najprzytulniejszych spelun w Zgierzu. Smętny wzrok barmana, wyglądem przypominającego dębowe wieko od zgrubnie ociosanej trumny, spoczywa na mnie. Ale tylko na sekundę. Później podąża dalej w kierunku sali. Wygląda, jakby mnie nie zauważył, albo przynajmniej nie poznał. Jego wprawne ręce pokazują jednak co innego. Wykonują dobrze zapamiętane, wręcz mechaniczne ruchy i już po chwili pojawia się przede mną brudna szklanka z mętnym, ciepłym i odgazowanym napojem o smaku szczyn. Pyszności.
To znaczy, mnie zawsze tutaj takie smakowało, ale to może dlatego, że nigdy nic innego nie serwowali? Nieważne .
To w nim lubię- facet zachowuje się, jakbym ostatni raz był tutaj wczoraj i pomimo tego, że dobrze wie, że właśnie na plecach rysują mi tarcze strzelniczą oraz jak skończyła się cała poprzednia awantura .
- Szukam kogoś – zagajam
- Wiem – odpowiada smętnie barman, po czym następuje cisza .
- Przyjechałem po przesyłkę
- Wiem – i znów cisza
- Mnie też pewnie ktoś szuka
- Taaa
- I co ?
- I cię znajdzie, albo nie znajdzie .
Taa – nie ma to, jak pogadać z kimś tak dobrze poinformowanym i tak wylewnym .
- Przed drzwiami leży kot. Rozjechany – nadal błyskotliwie zagajam
- Wiem – odpowiada Wieko Od Trumny, po czym nalewa mi kolejną porcję szczyn .
- Na koszt firmy – mówi .
O proszę – i życie staje się piękniejsze .
Po opróżnieniu odpowiedniej ilości szklanek stwierdzam, że wystarczająco mocno dałem się dziś znaleźć, a co za tym idzie, można się położyć spać .
Na wyjściu żegnam się z kotkiem leżącym nadal na posterunku i zaszywam się w z góry upatrzonej norze .
Rano budzi mnie upierdliwe brzęczenie telefonu. Zanim ogarniam co się dzieje i układam powoli w głowie wszystko, co się wczoraj stało, w słuchawce słyszę głos:
- Jesteś qarwa ?
- Jestem – odpowiadam wdzięczny głosowi, iż nie zapytał się gdzie, albo kim jestem, bo z tym mogły by być już problemy .
- Dzisiaj wieczorem w centrum. Przygotuj się, bo po przesyłkę trzeba podjechać.
- Dobra – odpowiadam i stwierdzam, iż zarejestrowane informacje trzeba bezwzględnie zapisać w pamięci jako te do wyjaśnienia, ale później. Teraz muszę jasno określić jak się nazywam, gdzie jestem i o co chodzi .
Na powyższe pytania udaje mi się odpowiedzieć w okolicy południa po wlaniu w siebie dwóch dzbanków kawy i trzech pawiach.
Wieczorem podjeżdżam pod wskazany adres. Podczas dojazdu chłonę Łódź taką, jaką jest naprawdę. Stare kamienice i robotnicze studnie powstałe ze zderzenia trzech kultur, oblane lepką mgłą i sennym klimatem proletariackiej dekadencji .Marmurowe chodniki z płyt układanych, gdy było tu największe w Polsce Getto oraz wąskie ulice otoczone budynkami tak, że wydają się stykać szczytami tworząc tunele zamiast ulic .
Heh – to trzeba zobaczyć, aby mogło zachwycić .
Dojeżdżam pod wskazany adres i widzę czekającą sylwetkę przygarbionego faceta z rękami głęboko wbitymi w kieszenie. Kiwa mi głową, a ja jedynie na chwile przystaje w rynsztoku, aby mógł wsiąść niepostrzeżenie. Jedziemy dalej .
Wyboistymi brukowanymi ulicami przemykamy na obrzeża miasta . Tam kluczymy wśród mieszaniny opuszczonych fabryk oraz niedokończonych projektów poprzedniego ustroju . W końcu dojeżdżamy na miejsce. Ciemno i cicho.
Idealne miejsce na cmentarz – myślę i przechodzą mnie dreszcze .
- Tak, to cmentarz . – odgaduje moje myśli Mafia – ale dziś zabieramy z niego tylko przesyłkę .
Parkuję busem na środku placu i obaj wnosimy do niego przesyłkę, delikatnie układając ją na podłodze. Całość przytwierdzamy pasami tak, aby się nie przemieszczała i z chrzęstem zamykam boczne suwane drzwi .
To tyle. Teraz tylko powrót do domu.
- Podrzucisz mnie do centrum? – Pyta Mafia, a ja kiwam głową na zgodę .
Wracamy sennymi uliczkami. Gdy jesteśmy na miejscu zatrzymuję się. Kiwamy sobie głowami . W Łodzi jest taki zwyczaj, że żegna się tylko z wrogami . Z nikim innym.
Na odchodne pytam :
- Tee , dojadę do Fabrycznego ? ( mam na myśli dworzec kolejowy )
- Dojedziesz - rzuca Mafia przez ramię i znika w bramie . Dziwne to było, bo nie bardzo wiedziałem co mi chciał przekazać i dlaczego od razu zniknął. Chciałem zapytać o drogę pośród rozkopanego śródmieścia, ale widać muszę sobie poradzić sam. No cóż, nie pierwszy, nie ostatni raz .
Kluczę po opustoszałych i rozkopanych uliczkach wśród odbudowanych kamienic i zburzonych ruin.W końcu parkuję auto na asfaltowej pustyni będącej placem przed Dworcem Fabrycznym .
Za 20 minut przyjedzie tutaj Express z Warszawy, a w nim mała przesyłka, dzięki której zarobię sporo pieniędzy. To taki mój mały deal na boku. W sumie skoro mam ryzykować, to czemu przy okazji nie zarobić ?
Gdy na końcu torów pojawia się lokomotywa wychodzę z auta i ustawiam się na odpowiednim peronie tak, aby jak najszybciej odebrać przesyłkę od siedzącego w pierwszym wagonie konduktora .
Całość przebiega szybko i sprawnie, a dopiero, gdy wychodzę z dworca mijając sapiącą lokomotywę dociera do mnie sens słów Mafii
„…-Do dworca Dojedziesz”
Oblewa mnie zimny pot, a gdy wychodzę zza zakrętu uderzenie krwi do mózgu powoduje, że czuję się jak ogłuszony .
Bus stoi zastawiony przez dwa czarne auta, a o jego maskę opiera się Lisowaty .
Odwracam się na pięcie, ale za mną stoi już znajomy Kwadratowy, a obok niego jego klon . Tak samo z prawej i z lewej .
- No tak , ochronę dał mi tak daleko jak mógł. Wiedział, że do dworca dojadę i co tam będzie na mnie czekać – myślę i powoli podchodzę do Lisowatego czując zacieśniającą się, jak betonowy mur, zagrodę z Kwadratowych .
- Spadaj – rzucam do niego – szyby mam może i brudne, ale nie mam drobnych, więc jak je umyjesz, to za friko – po czym łapię za klamkę drzwiczek .
Już chwilę później podważam wszelakie prawa fizyki przelatując nad długa maska czarnego Mercedesa stojącego przed T- czwórką . Wynik starcia na moją korzyść- urwałem im znaczek Merca wieńczący obudowę chłodnicy .
Hm, ciekawe jak pójdzie dalej? Niestety zanim zdążyłem zebrać myśli dwóch kwadratowych rozpłaszczyło mnie na bocznej ścianie busa, a Lisowaty metodycznie spuszczał mi srutututu. Po paru zadających sporo bólu, ale nie uszkadzających ciosach ( skubany znał się na rzeczy ), nastała nagła przerwa, a ja usłyszałem znajome kroki .
- Śmieciu, ty tutaj? – Zapytał Wujaszek – Nie wygląda to za wesoło – podsumował
- Spoko. Panuję nad sytuacją – wycharczałem, zastanawiając się, kto mnie jeszcze dziś zaskoczy .
- Widzisz Śmieciu, gdy usłyszałem, że przyjeżdżasz stwierdziłem, że jesteś głupi. Gdy usłyszałem dlaczego, zacząłem się zastanawiać, a gdy zobaczyłem kto za Ciebie ręczy, stwierdziłem, że lojalność jest dziś bardziej w cenie od kurewek z długimi nogami .
W tym momencie Lisowaty się odsunął, Kwadratowi mnie puścili, a ja swobodnie opadłem na ziemię .
- To znaczy, że mogę iść? - zapytałem
- Mnie pytasz? – Odpowiedział pytaniem na pytanie Wujaszek – przecież to Twoje miasto – dokończył .
Po czym, zanim doszedłem do siebie, usłyszałem warkot zapuszczanych motorów i trzask zamykanych drzwi. Zostałem sam na środku asfaltowej pustyni ze znaczkiem mercedesa w zaciśniętej pięści i żółtą T- czwórką obok.
Tak oto przywitała mnie ponownie Łódź. Dla innych brzydkie, brudne i biedne miasto. Dla mnie także, ale przede wszystkim przytulne i kochane. Wystarczy po prostu czasem unieść głowę i spojrzeć nieco dalej, niż pod własne stopy . |
_________________ Wanna Rallye Team
&
Bad Boys Racing Team
ADHD/Adrenaline |
|
|
|
|
Żółwik Tuptuś
Ninja TEAM
Model: Ford Fiesta Mk1`81
Wersja: Turbo
Silnik: Inny
Dołączyła: 29 Maj 2004 Posty: 4354 Skąd: Z Galapagos
|
Wysłany: 1 Lut 2010, 21:10
|
|
|
Ranger
Wróciłem własnei z dziwnej podróży .
Osiemnasta godzina za kierownicą po kiepsko przespanej nocy daje się we znaki . Najpierw zaczyna szwankować refleks , później wyczucie odległości , zawęża się pole widzenia , a chwile " zapatrzenia się " na drogę bez widzenia tego co się na niej dzieje są coraz dłuższe i coraz częstsze .
Nie pomaga wtedy nastawienie radio głośniej ani uchylenie szyby . Napoje energetyczne można chlać wiadrami - bezskutecznie . Ostatni dzwonek to wstrzykiwane w żyły przez organizm resztki adrenaliny gdy głowa zaczyna lecieć do tyłu . Pomaga , ale także na krótko .
Tak właśnie czułem się wczoraj gdy kolejne przebyte kilometry zaczynały się zbijać w jedność, a mijane Drogowe Pociągi , rozdzierające z metalicznym łoskotem wyjących mostów napędowych obrzydliwą wilgoć wciskającą się wszędzie , stawały się coraz bardziej jednakowe aż do momentu przyjęcia nieokreślonego kształtu , wyróżniającego się jedynie jednostajnym wyciem .
O tym że nie jestem nieśmiertelny przypomniała mi mocno zaciśnięta na gałce zmiany biegów prawa , pozbawiona czucia , dłoń . Pamiątka po Chińskim Ostrzeżeniu jakie otrzymałem kiedyś od Opatrzności .
Wiedziałem że jedynym ratunkiem i rozsądnym rozwiązaniem jest stanąć gdzieś na spanie . Niestety listopadowa noc okraszona deszczem oraz duży kompleks leśny do jakiego właśnie wjechałem nie sprzyjały moim planom .
- Do najbliższego Motelu – obiecywałem sobie a czy robiłęm to w myślach czy też na głos straciło jakiekolwiek znaczenie . Byłem jedyną żywą istotą w puszce przypominającą trumnę , jaką była szoferka mojej półciężarówki . Jak człowiek poprzebywa w takim miejscu wystarczająco długo to zaczyna rozmyślać , a po pewnym czasie stwierdza ze zdziwieniem że dyskutuje całkiem na głos sam ze sobą .
Z kolejnego „ zapatrzenia się „ na drogę wyrwały mnie pulsujące żółte światła , które jak kontrolka że coś jest nie tak wdarły się do mojej , nieco nadwyrężonej , świadomości .
Odruchowo nacisnąłem na hamulec i po wyhamowaniu okazało się że przede mną stoi półciężarówka pomocy drogowej .
„ RANGER” przeczytałem na tylnym zderzaku obok tablicy rejestracyjnej i już chciałem ominąć zawalidrogę , gdy zorientowałem się że facet stoi przed przejazdem kolejowym bez zapór , na którym jedyną sygnalizacją był zardzewiały znak STOP oraz pulsujący sygnalizator z wybitym , ledwo widocznym reflektorem .
- Oki – powiedziałem , po czym wyłączyłem silnik i zapaliłem światła awaryjne ( jako ostatni stojący w kolumnie ) aby oprócz postojówek informowały że należy się zatrzymać .
„Ranger” zobaczył jak zareagowałem i wyłączył migające koguty i tak w zupełniej ciszy , przerywanej jedynie stukotem deszczu o blachy aut oraz monotonnym pukaniem przerywacza awaryjnych , czekaliśmy na nadjeżdżający pociąg .
Zawsze lubiłem ten moment . Czekam na przejeździe w ciszy mąconej jedynie przez delikatne odgłosy , które upewniają mnie że żyję i wszystko wokoło jest rzeczywiste , tylko na to aby za chwilę usłyszeć narastający tętent pociągu , przechodzący powoli w burzę połączoną z trzęsieniem ziemi , które odchodzą równie szybko jak nadeszły .
Osobowy w postaci świetlistej strzały przeszył noc i zniknął .
Chwilę później obaj z „Rangerem” zapuściliśmy silniki i ruszyliśmy w dalszą drogę .
Od kiedy wystartowaliśmy wiedziałem że będzie między nami wyścig . Już za przejazdem siedziałem mu na ogonie z zamiarem wyprzedzania . Kolejne zakręty nie odpuszczałem i choc był wyraźnie ode mnie wolniejszy ,cały czas byłem za nim .
Co z tego że mój wóz był szybszy ? Facet wiedział jak i kiedy zamknąć mi drogę abym pozostał za nim . Po prostu był u siebie . Znał teren .
Sytuacja jednak bawiła mnie i rozbudziła na tyle że postanowiłem nie dać za wygraną . przynajmniej nie w tym cholernym lesie .
Mimo usilnych starań nie udało mi się go wyprzedzić ? . W pewnym momencie – po wyjściu z łuku : Ranger „ zahamował gwałtownie , co zmusiło mnie do nagłego skrętu w boczną drogę . Gdy ochłonąłem jego już nie było , a ja stałem autem do połowy w odnodze szosy , oświetlając zapyziały kierunkowskaz do odległego o 200 m Motelu .
- Czemu nie ? – pomyślałem po czym doczłapałem się na szutrowy parking wielkości boiska piłkarskiego w większej części wypełniony Drogowymi Pociągami . Zaparkowałem między nimi a że było zbyt zimno żeby spać w aucie poszedłem szukać noclegu w czynnym 24 H Motelu , połączonym z Barem i naprawą CB .
Po wejściu stwierdziłem że mi się tu bardzo podoba – miejsce zrobione na typową przytań dla Ludzi Drogi . Wszędzie zdjęcia samochodów , niektóre z podpisami , kominek oraz w tle polska podróbka country ( no dobra- to mi się nie podobało , ale jakoś pasowało do całości ) . U Barmana będącego jednocześnie Recepcjonistą zamówiłęm pokój , przy czym potrzeby doczesne Żółwia wzięły górę nad snem . Usiadłem na końcu baru i poprosiłem mój ulubiony napój ? . Podczas konsumpcji podziwiałem zdjęcia na ścianach .
- OO . „ Ranger” – zawołałem radośnie , zwracając uwagę na stare zdjęcie holownika oraz opartego o jego błotnik wąsatego faceta , co spowodowało zwrócenei na mnie uwagi Barmana , paru klientów oraz podstarzałej Kelnerki .
- Taak . „ Ranger” – odpowiedziała Kelnerka przynosząc mi kolejną pełną szklankę .
- To on mnie tu przyprowadził – powiedziałem ochoczo chcąc opowiedzieć jej historię „wyścigu” chyba tylko po to żeby porozmawiać z kimś innym niż ja sam .
Kelnerka popatrzyła na mnie ze spokojem , a Barman przestał czyścić szklanki .
- To niemożliwe Złotko – powiedziała smutno Kelnerka - „Ranger” zginął rok temu na przejeździe kolejowym niedaleko stąd … |
_________________ Wanna Rallye Team
&
Bad Boys Racing Team
ADHD/Adrenaline |
|
|
|
|
Żółwik Tuptuś
Ninja TEAM
Model: Ford Fiesta Mk1`81
Wersja: Turbo
Silnik: Inny
Dołączyła: 29 Maj 2004 Posty: 4354 Skąd: Z Galapagos
|
Wysłany: 1 Lut 2010, 21:11
|
|
|
Szczur
Obudziłem się połamany we wszystkie strony. Leżałem niewygodnie powyginany w poprzek siedzeń szoferki mojej półciężarówki . Przez uchyloną szybę wpadało świeże powietrze, ale stalowe blachy szoferki nagrzewały się już od wędrującego po nieboskłonie słońca .
Auto stało zaparkowane pod drzewami przy polnej bocznej drodze tuż za rogatkami jakiegoś Piździszewa w centralnej Wielkopolsce .
- o la la - stwierdziłem definiując samopoczucie i podejście do pięknego dnia, który się właśnie rozpoczął oraz stosunek do wszystkiego co mnie dzisiaj miało spotkać, po czym wygramoliłem się z szoferki stając bosymi stopami na wyklepanej i zakurzonej drodze .
W ramach porannej toalety przeczesałem dłonią włosy przeglądając się we wstecznym lusterku . Byłem w drodze od 4 dni .
I było to po mnie widać. Nigdy nie należałem do pięknisiów, a także dodatkowo dorabiałem do tego filozofię, że facet ma być ładniejszy od krokodyla, bo jak jest ładny to jest pedałem. Ale teraz sam zauważałem coraz większe braki w śnie oraz normalnej toalecie , które mnie dotykały .
Na brudnej twarzy miałem tygodniowy zarost. Podkrążone oczy, które zamykałem jedynie na parę godzin dziennie wciśnięty pomiędzy fotele, a wajchę zmiany biegów i to tylko gdy już nie miałem siły, aby utrzymać powieki w górze, miały teraz kolor szarego kurzu .
Trzy dni temu zacząłem czuć że śmierdzę. Wczoraj przestałem - więc najprawdopodobniej się do tego przyzwyczaiłem. No cóż - bród do centymetra grubości jest niegroźny, a powyżej sam odpada.
W ramach śniadania pociągnąłem łyk ciepłej odgazowanej coca-coli z butelki umazanej smarami oraz kurzem, po czym zająłem się krótkim sprawdzeniem półciężarówki przed kolejnym dniem drogi.
Gdy skończyłem, wsiadłem do szoferki i zapuściłem silnik. Ciężkie wojskowe buty stały na podłodze obok mnie - prowadziłem na boso - to jedyny objaw luksusu na jaki sobie mogłem pozwolić.
Moja trasa wiodła głównie bocznymi drogami. Na głównych spotkanie z policją mogłoby być niemiłe, ale nie tragiczne. Gorsze było to, że parę osób szukało mojego ładunku. Na metalowej i szczelnie zamkniętej kipie wiozłem opakowany w szary papier przedmiot wielkości lodówki, ważący 212 kilogramów. Nie wiem co to jest (i nie chcę wiedzieć) Informacje jakie potrzebowałem zostały mi udzielone:
waga, rozmiar, maksymalny czas transportu oraz miejsce docelowe. Co dziwne zleceniodawca podkreślał trzy razy, że przesyłka nie może zmoknąć ( czy ja kurwwa wyglądam na surfera, a moja półciężarówka na jakąś i lubię chleb ze smalcem żółtą łódź podwodną? ) oraz dziwnie próbował się dowiedzieć jakie będę miał wsparcie oraz którędy pojadę .
Sprawa się wyjaśniła, gdy po paru godzinach jak wyjechałem dotarła do mnie informacja, że ktoś zatrzymał kolegę w bliźniaczej półciężarówce, ciężko pobił i cały czas się wypytywał o mój ładunek.
Te tępe patałachy pomyliły auta i wprali nie temu, co trzeba.
Trudno - takie życie. Jacek dochodzi do siebie w klinice weterynaryjnej pod Łodzią ( w szpitalu zadają za dużo pytań), a ja błąkam się po Wielkopolsce próbując dostarczyć to, co mam w aucie.
Wiesz, że po trzech dniach spędzonych w aucie człowiek zaczyna kłócić się sam ze sobą, rozmawiać z muchami, krzyczeć na drzewa oraz przedrzeźniać odgłosy skrzypiącego fotela, na którym siedzi?
Ten dzień był jeszcze gorszy. Upał był niemiłosierny. Pot zalewał oczy, powodował, że koszulka przyklejała się do ciała, a spodnie paliły żywym ogniem. Czułem, jakbym kąpał się we własnym pocie. Przecierana brudną dłonią twarz zaczerwieniła się i piekła .
Wcale niemiłą dla potu odmianą był kurz.
Jadąca po polnej drodze półciężarówka wzbijała z wyschniętej na pieprz drogi tumany pyłu o konsystencji mąki, osiadającego wszędzie i dostającego się w każdy zakamarek. Miałem go w nosie, oczach, uszach, gardle, a nawet w dupie.
Miałem tego dość. Chciałem oddać ładunek jak najszybciej i się stamtąd zwijać. Choć od miejsca , w którym nocowałem do punktu przeznaczenia miałem tylko około 100 km postanowiłem, że przekazanie przesyłki opóźnię, ale dzięki temu odbędzie się ono w dzień. Dam radę rozpoznać teren i będę choć trochę wypoczęty .
Jadąc prowadzącą po horyzont polną drogą zacząłem się zastanawiać - co ja o la la robię ?? GPS stracił sygnał 30 km wcześniej, radio nie łapało nawet Radia Maryja, a CB wydawało tylko jednostajne, monotonne szumy z eteru.
Nie zdejmując nogi z gazu przejechałem przez skrzyżowanie z identyczną gruntową drogą prowadzącą ze wschodu na zachód. Wokół skrzyżowania stało parę zabudowań w tym jedno równie nędzne jak pozostałe, ale wykazujące jakiekolwiek oznaki życia. Siedział przed nim nieruchomo żulowaty staruszek smętnie przyglądający się wyschniętej na wiór żabie leżącej na środku drogi .
- kolejna metropolia- pomyślałem i wciskając gaz do dechy bąknąłem pod nosem - żryj kurz i lubię chleb ze smalcem wieśniaku .
W momencie gdy zabudowania zginęły w tumanie za autem we wstecznym lusterku zauważyłem połamaną i wyblakłą tablicę z nazwą miejscowości .
- łosz o la la ! To tutaj! - pomyślałem i wcisnąłem hamulec tak, że auto zatańczyło po drodze. Zatrzymałem się i poczekałem parę minut zanim tuman kurzu pojedzie dalej .
Gdy przejechał, wrzuciłem ze zgrzytem wsteczny. Podjechałem do staruszka żującego coś o konsystencji i kolorze żaby, w którą się wpatrywał . Niestety nawet gdy najechałem przednim kołem na obiekt jego skupienia, ten nie raczył się do mnie odezwać.
- kurrwaa głuchy jesteś czy głupi? gdzie znajdę Odbiorcę?? mieszka tu ktoś taki? - niestety jedyne n co się zdobył działeczek, to głośne stęknięcie powodujące, że na drzwiach auta zagościła plama z kleistej substancji w formie przypominającej gluta, jakiego żuł staruszek .
- super - pomyślałem i postanowiłem zasięgnąć języka gdzie indziej.
Niestety staruszek okazał się być burmistrzem, prezydentem oraz jednoosobowym oddziałem policji i straży z tej metropolii. Reszta, albo dawno wyjechała, albo wyzdychała z nudów i upału. Po prostu miasteczko było totalnie wyludnione .
W budzie po drugiej stronie drogi zauważyłem psa. Leniwie leżące wielkie bydle, będące pomieszaniem niedźwiedzia z koniem, patrzyło na mnie jednym okiem i zaropiałym pustym oczodołem drugiego.
- Skórzany. A może ty mi coś powiesz co? - zapytałem kundla, ale ten jedynie odwrócił się na drugi bok i zasnął z westchnięciem mówiącym :
- jesteś za głupi, żeby z tobą rozmawiać .
Suuuuper - pomyślałem i po obejściu całej wiochy, wracając do zostawionego na środku drogi auta stwierdziłem, że po prostu jestem przed czasem.
Postanowiłem to wykorzystać - ukryłem auto w rozpadającej się szopie i przy pomocy gałęzi zamaskowałem, na tyle, na ile mogłem ślady kół .
Ani dziadeczek, ani kundel nie wykonali żadnego ruchu zdradzającego, że mnie w ogóle widzą.
Jako że samotność mi dosyć mocno doskwierała, zacząłem jednostronną , ale mocno ożywioną dyskusję z obydwoma.
Dziadeczka nazwałem Zenon, a psa Pikuś .
Zapytałem, czy nie mają nic przeciwko - nie mieli ( tzn. nic nie mówili ), więc opowiedziałem im obydwóm parę starych, ale dobrych kawałów i historyjek. Dobra widownia - nie marudzą, że znają kawały i nie uprzedzają zakończeń anegdotek.
Moje wynurzenia przerwało pojawienie się na horyzoncie chmury pyłu.
Od południa w naszym kierunku zbliżało się z dużą prędkością auto. Przycupnąłem za wrakiem ciągnika rolniczego, wrośniętego w ziemię przy jednym z budynków .
Wydawało się, że goście, którzy się zbliżają, są nierozważni pędząc na miejsce z dużą prędkością - jakby w ogóle nie obawiali się nieprzyjemności, jakie mogą na nich czekać. Dopiero później pomyślałem, że na takim terenie i przy takiej pogodzie, ukryć się nie ma jak, więc musieli wybrać metodę jak najszybszego dotarcia do celu, tak aby uniemożliwić ewentualną reakcję.
Po chwili między zabudowania, popędzany wielkim tumanem kurzu, wjechał niegdyś czarny, a teraz szary od kurzu Nissan Almera .
Kieleckie blachy ? Uśmiech zagościł na mojej twarzy .
Kierowca odbył rozmowę z Zenonem oraz z Pikusiem, najprawdopodobniej zakończoną takim samym rezultatem jak ja. Szybkie kółko, jakie odbył później wokół zabudowań, zakończyło się na środku Metropolii .
Cichy pomruk silnika, gdy auto stanęło, został przerwany i auto zamarło .
Kierowca otworzył drzwi .
Barczysta sylwetk, przykryta od góry czapeczką bejsbolową, pojawiła się z drugiej strony auta, po czym zakrzyknęła :
- wyłaź głąbie, bo nie chce mi się tu o la la całego dnia spędzić!
Powoli rozprostowałem ścierpnięte kolana i wychyliłem się z mojej kryjówki .
- hau hau - dałem znak gdzie jestem.
Puma podszedł do mnie zdecydowanym krokiem .
- Żółw! Wyglądasz, jakby Cię ktoś wysrał. – powiedział, ściskając mnie przyjacielsko.
- wiesz, zmieniłem stylistę i nowy się wprawia dopiero. - odpowiedziałem - skąd wiedziałeś, że to ja?
- Słyszałem o chryi pod Łodzią i stwierdziłem, że jak nie znaleźli przesyłk, to że nie dorwali Transportera. A jak nie dorwali Transportera, to pomyślałem, że znam tylko jednego na tyle srutututu, że to dowiezie. Swoją drogą, dobrze że jesteś, ale mam Ci nakopać, zabrać towar i spłynąć.
- i co teraz zrobimy? - zapytałem wiedząc, że jeżeli chciałby to zrobić, to dawno by to zrobił
- to co zwykle:), ale najpierw jedźmy im to razem oddać.
- a jak będzie chryja? - zapytałem sceptycznie
- nie będzie.
- hmm...
- nawet, jak będzie to po prostu będą nas musieli obu zakopać.
To lubię - proste sytuację i dwustanowe rozwiązania.
Odkopujemy moją półciężarówkę i ruszamy w drogę na dwa auta.
Obaj mamy dosyć całej tej sytuacji i dlatego zwrot przesyłki i wypłacenie należności idą dosyć szybko i składnie.
Po wszystkim zostawiam auto na parkingu przy jednej z dużych stacji benzynowych na drodze do Wrocławia i przesiadam się do Pumowego Nissana.
- co u Ciebie ? - pyta Puma
- to co zwykle… - odpowiadam przecierając piekącą twarz.
- weź parę dni wolnego. Przydadzą Ci się.
- taaa - mówię w momencie, gdy wylatujemy na autostradę i wskazówka prędkościomierza zaczyna zbliżać się do liczby 200. Wiem, że jedziemy do jednego z miejsc, gdzie nikt i nic mnie nie znajdzie.
Jednostajny ryk sportowego wydechu i szum powietrza działają na mnie jak kołysanka. Już po chwili, po raz pierwszy od wielu dni, odpływam w spokojny i głęboki sen.
Budzi mnie drgniecie auta po wpadnięciu w dziurę na przedmieściach jednego z większych miast centralnej Polski .
Za chwilę będziemy na miejscu. Widzę znajome budynki i ulice. Dojeżdżamy. Pod kołami auta cicho chrzęści żwir podjazdu pod dom.
Pierwsze co robię, gdy wchodzimy do domu, to idę pod prysznic. Rzucam niedbale torbę z rzeczami w przedpokoju i zdjąwszy jedynie wojskowe buty wchodzę do kabiny w ubraniu.
Gdy odkręcam kurek z zimną wodą i wystawiam twarz w kierunku strumienia wody, czuję ulgę. Strumień zimnej wody uderza o moją twarz i rozmywa się po szyi i brudnej podkoszulce. Obiema rękami odgarniam wodę z twarzy i włosów. Teraz, gdy jestem już cały mokry, mogę zdjąć z siebie noszone przez wiele dni ubranie.
Z chwilą, gdy staję ponownie pod strumieniem wody, tym razem nagi, czuję jak spływa ze mnie całe zmęczenie, kurz i wszystko co złe. Woda oczyszcza nie tylko moje ciało, ale także umysł. Prostuję ręce i daje sobie chwile na rozkoszowanie się tym oczyszczeniem.
Gdy wychodzę spod prysznica i ubieram czyste ciuchy, Puma zarządza wyjazd do pobliskiego miasta. Jedziemy na kolację oraz poszukać dymu .
Heh, człowiek się chyba starzeje bo nie pamiętam, kiedy ostatni raz byliśmy razem na typowym streetfightingu.
Po kolacji w jednej z lepszych restauracji obaj stwierdzamy że czas na skopanie paru tyłków .
Puma zapuszcza rasowane serce Almery i cichy warkot sportowego wydechu miesza się z metalicznym stukotem wyczynowych wtrysków . Powolna jazda w celu rozgrzania auta oraz znalezienia konkurentów owocuje upolowaniem golfa GTI V generacji .
Puma otwiera okno aby ustalić warunki , a ja rozsiadam się wygodnie w głębokim fotelu i pozwalam adrenalinie dotrzeć do najdalszych części mojego ciała . Siedząc na prawym fotelu , mający si odbyć za chwilę wyścig sprawia mi dziką przyjemność . Mogę jednocześnie poczuć adrenalinę jaką produkuje i skupić się na całkowicie nie zauważalnych dla kierowcy elementach , które ją produkują .
Zapalenie się żółtego światła powoduje że oba auta wchodzą na obroty z jakich najefektowniej startują .
Zielone i strzał ze sprzegła katapultuje , przysiadłą jak narowisty koń na zadzie , Almere razem z nami w środku w kierunku długiej i prostej wstęgi rozgrzanego po upalnym dniu asfaltu . Mogę napawać się do woli rykiem oszalałego lwa szamoczącego się pod maską , przerywanym tylko na chwilę kolejnymi kaszlnięciami obwieszczajacymi zmianę biegów na półsprzęgle , przy cichej dezaprobacie skrzyni i szarpnięciach spiekowego sprzęgła .
Koniec prostej powoduje że oba auta jak oszalałe dohamowują przed rondem . Na rondzie jesteśmy pierwsi . Jazda z lewą nogą na hamulcu dociska przednią oś i nadaje kierunek autu . Prędkość ponad 100 km/h . To lubię - choć nie ma tu miejsca na błędy to właśnie ten rodzaj odpoczynku obaj preferujemy .
Pasem awaryjnym objeżdżamy zdezorientowanego taksówkarza i wystrzeliwujemy dalej w kierunku krętej osiedlowej dróżki prowadzącej do starego kamieniołomu .
Tym razem ryk silnika przerywają jedynie piski opon na kolejnych zakrętach , prostowanych po obu pasach jezdni . Golf za nami . Widze go siedząc spokojnie z głową opartą o zagłówek . Uśmiech sam ciśnie się na usta .
- kurde . jak ja to kocham - myśle i odpływam całkowicie w rozkoszowanie się drogą .
Koniec wyścigu oznaczony przez podniesione kciuki i pozdrowienia kierowców nadchodzi , jak dla mnie , za szybko .
Wracamy do domu . Tam czeka na nas butelka zmrożonej , dobrej wódki i rozmowa do rana .
Gdy Puma polewa przyglądam się siedzacemu w klatce szczurowi .
- zastanawiam się czy ta klatka ma chronić jego przed nami czy nas przed nim - mówię pokazując zwierzęciu przednie zęby .
- znasz odpowiedź . Umowa jest taka że nie wchodzimy sobie z nim w drogę i jest dobrze - Mówi Puma podając mi kieliszek .
Oleista ciecz drażni gardło i rozlewa sie po żołądku . Nei przepijam jej bo lubię ten pierwszy kieliszek . Jego smak , to coś jak pierwsze zaciągnięcie się papierosem . Zresztą wódka nigdy nie byłą dla mnie sposobem na otępienie się . Świat jest zbyt ciekawy aby używać jej jako otępiacza . Dla mnie była ona zawsze elementem rytuału powodującego że czuję że żyję . czegoś co pozwala się oczyścić . Tak jak w tej chwili .
Rozmowa do rana powoduje że kolejnego dnia znów wstaję niewyspany . Jednak tym razem Oczyszczenie jakie we mnie nastąpiło powoduje że psychika odcina jakiekolwiek sygnały o dyskomforcie fizycznym i wiem że mam siły na kolejne walki i kolejne zlecenia .
Kiedyś chciałem żyć tak aby nie popełniać błędów . Nie udało się .
Później chciałem żyć tak aby odróżniać dobo od zła . Także nic z tego nie wyszło .
Próbowałem żyć tak aby nikt przeze mnie nie płakał . Nic z tego
Dlatego teraz jedyne czego pragnę to nei zmarnować żadnej chwili , która mi została . Ani momentu nie przeżyć - ot tak - przepuścić między palcami . Gdy zacząłem tak robić okazało się że wiele rzeczy , które robię ma dużo więcej wymiarów w jakich można je odbierać . A praktycznie wszystko co nas otacza jest niezwykłe i godne uwagi .
Czy to oznacza ze czuję że żyję ? |
_________________ Wanna Rallye Team
&
Bad Boys Racing Team
ADHD/Adrenaline |
|
|
|
|
Żółwik Tuptuś
Ninja TEAM
Model: Ford Fiesta Mk1`81
Wersja: Turbo
Silnik: Inny
Dołączyła: 29 Maj 2004 Posty: 4354 Skąd: Z Galapagos
|
Wysłany: 1 Lut 2010, 21:14
|
|
|
Ślicznotka
Historia, którą Wam dziś opowiem to opowieść o jednym i jedynym spotkaniu Żółwia z prawdziwą pięknością o imieniu Mercedes ( tak tak - to imię żeńskie !! ) .
Co w tym spotkaniu takiego niezwykłego?
Ano to że Mercedes to nie zwykła pudrowana plastikowa lalunia jakich wiele na naszych drogach , a prawdziwa babka z klasą . Pochodzi z 1956 roku jej inicjały to SL .
Staroć? - być może , ale za to z głosem i figurą , której nie oprze się żaden facet w żyłach , którego płynie choć kropla benzyny . Ale po kolei ....
Było duszne piątkowe popołudnie. Siedziałem jak zwykle z nogami na biurku w moim biurze. Biuro. Kurde - zwykłą zapluta nora na tyłach fabrycznych zabudowań przejęta po jakimś nieudaczniku, który nawet warsztat przepił i w swej łaskawości udostępniał go nam jako melinę. Na ścianie kalendarz z zeszłego roku. Na biurku służącym także jako stół kuchenny i bóg wie, co jeszcze centymetrowa warstwa kurzu. Patrząc tępo w jedyne w tym pomieszczeniu okno bawię się korbowodem wyrwanym brutalnie z serca jakiejś ślicznotki. Oto ja i moje królestwo.
Dzwoni zarzucony stertą papierów i resztkami przedwczorajszego obiadu telefon. To Loy :
- Witaj Żółwiu. Sprawa jest. - To w nim lubię - nie srutututu za uszami jak to się cieszy, że mnie słyszy tylko od razu przechodzi do rzeczy - Trzeba wyrwać serce jednej panience.
- Czy to ma być jej ostatni taniec? - pytam , gładząc dłonią zimna rękojeść ulubionego narzędzia do zadawania śmiertelnego ciosu czyli BlackDecker-owskiej szlifierki .
- Nie - słyszę w słuchawce ostry jak nóż głos LOY-a - Ty masz tylko przygotować ją do ponownego narodzenia. Bądź gotów w poniedziałek rano.
Nie zadaję więcej pytań. W moim fachu wyznawanie zasady „ mniej wiesz dłużej żyjesz „ jest jak najbardziej na miejscu. A wiedzieć choćby odrobinę więcej niż jest potrzebne do wykonania zlecenia jest naprawdę szkodliwe dla zdrowia. Heh - dobra robota. Pewna. Jestem warsztatową przybłędą, kundlem, który weźmie zlecenie na każda panienkę, cynglem do wynajęcia pozbawiającym życia bez skrupułów, bez pytań.
A tu nagle takie zlecenie? Mam przywrócić do życia? Hmm - wiedziałem, że będą z tego kłopoty, ale jak zwykle poszedłem głową do przodu.
W poniedziałek rano wrzucam do mojego starego forda wszystkie potrzebne narzędzia i ruszam na spotkanie z Loyem . Pod łodzią przesiadamy się do jego półciężarówki i jedziemy do Częstochowy.
- Sprawa jest prosta, więc jej nie spieprz. Przedstawię cię prawdziwej piękności, a ty masz spowodować, aby była o krok bliżej ponownego narodzenia. Rozumiemy się?
- Taa – odpowiadam, a po kręgosłupie przechodzą mi dziwne ciarki . kurde - czuje tremę jak nastolatek przed pierwszym zasmakowaniem kobiecego ciała .
Docieramy do Częstochowy. Tam zajeżdżamy przed tanią spelunę, jakich mnóstwo w całym kraju gdzie gości wita zachęcający napis zamiast szyldu: „ Obcym wstęp wzbroniony „. Wchodzimy. Miejsce jak każde inne - parę podpudrowanych plastikowych laluni, przy których uwijają się miejscowe rzezimieszki. Złożyć z trzech jedna i wypchnąc. Byle jak, byle, komu, byle z zyskiem.
Kurde - skąd ja to znam.
Loy rozmawia z miejscowymi, a ja nauczony doświadczeniem staje tak, aby obserwować wszystkie wyjścia i mieć za plecami ścianę.
Tym razem niepotrzebnie - po krótkiej wymianie zdań zostajemy we dwóch - miejscowi schodzą nam z drogi.
Hmm dziwne.
- Twoja kolej - rzuca Loy w moim kierunku i wzrokiem pokazuje wejście do sali, w której czeka na mnie nasza ślicznotka.
Zanim przystąpię do rzeczy idę się zapoznać i przedstawić. I tu następuje olśnienie.
Przede mną stoi Mercedes - prawdziwa Piękność jak mówił Loy , ale straszliwie okaleczona przez miejscowych oprychów oraz przez poprzednie przelotne znajomości . Pompa wtryskowa, którą dawno temu zainstalowałem zamiast serca ( tak jest taniej i bezpieczniej) wstrzykuje w żyły coś więcej niż mieszaninę piwa z zielonym barwnikiem z banknotów dolarowych.
Kładę dłoń na delikatnej wypukłości uda Mercedes i przez skórę wyczuwam delikatną istotę, którą życie ukryło pod wieloma warstwami byle jak kładzionego lakieru i naprawianymi przez rzeźników zamiast rzemieślników elementami.
Nie wiem, co powiedzieć, więc mówię bezsensowne:
- nie martw się mała - nie zrobię Ci krzywdy.
W odpowiedzi otrzymuję ciche skrzypnięcie mówiące, że nie jestem pierwszym facetem obiecującym jej tego typu idyllę. W skrócie - Frajer.
No cóż - czas zabrać się do rzeczy i udowodnić ile jestem wart.
Mercedes, pomimo iż uznaje mnie za Frajera współpracuje podczas wyrywania jej serca, a ze stoickim spokojem obserwujący wszystko Loy asystuje, co chwila zaciskając zęby w narastającym gniewie po tym jak odkrywa kolejne blizny na ciele Mercedes, które zadali jej miejscowi.
Nasz wspólny taniec trwa około 5 godzin. Godzin, gdy wkładam cały mój kunszt, wiedzę oraz zaangażowanie w to, aby nasza ślicznotka uznała mnie za godnego dotykania jej najdroższych sekretów.
W końcu udaje się. Serce jest na zewnątrz. Nie zadaje przy tym żadnych strat, ale oględziny tego co zastaliśmy po przyjeździe i ogrom zniszczeń spowodowanych przez miejscowych powodują jedno.
Wyczerpany i lekko odurzony po zakończonym przed chwilą tańcu z Mercedes odwracam się do Loy-a i rzucam:
- Nie zostawiajmy jej tu - Mówię to wbrew moim zasadom, wbrew regułom, wbrew zleceniu. Wbrew wszystkiemu. Nie powinien mnie interesować los tej ślicznotki. Zrobiłem swoje, Loy wypłacił należność. Reszta to nie moja sprawa. A jednak…
Moje rozterki rozwiewa zimny jak stal wzrok Michała. Wiem, że moje słowa były niepotrzebne, bo decyzja zapadła już dawno. Mercedes Nie pozostanie tutaj ani chwili dłużej.
Pąkując serce oraz najcenniejsze wspomnienia ślicznotki na półciężarówkę Loya powoli żegnam się z ta speluną oraz Damą, która w niej spotkałem. Pewnie nigdy więcej się nie zobaczymy.
Mam nadzieje jednak, że Mercedes kiedyś, gdy wróci do swego dawnego blasku przypomni sobie tą spelunę oraz wspólne tango, które w niej zatańczyliśmy.
I gdy w blasku słońca ze swym seksownie chrapliwym głosem będzie mknęła przez Monaco lub inne piękne miejsce pomyśli:
" hej Frajerze - ten zakręt jest dla Ciebie "
|
_________________ Wanna Rallye Team
&
Bad Boys Racing Team
ADHD/Adrenaline |
Ostatnio zmieniony przez sowa 1 Lut 2010, 22:07, w całości zmieniany 2 razy |
|
|
|
|
Żółwik Tuptuś
Ninja TEAM
Model: Ford Fiesta Mk1`81
Wersja: Turbo
Silnik: Inny
Dołączyła: 29 Maj 2004 Posty: 4354 Skąd: Z Galapagos
|
Wysłany: 1 Lut 2010, 21:15
|
|
|
Po pracy
Mieszkanie w obcym mieście ma swoje wady i zalety. Jedną z zalet jest to że jest się anonimowym. Człowiekiem bez przeszłości. Taka prawdziwa tabula rasa:)
Już wstając rano nie wiedziałem, co się ze mną dzieje - dziwny niepokój toczył mnie od środka. Nie pochlałęm poprzedniego dnia , nie nastawiłem zbyt głośno muzyki na noc , nie jeździłem wczoraj bez biletu autobusem - wszystko oki . Mimo to cały dzień wszystkiemu co robiłem towarzyszył dziwny niepokój i ssanie w żołądku.
Setki kilometrów za kierownicą firmowego busa, telefony do klientów oraz z firmy, korki i wszystko co może się przydarzyć w piątek, czyli dzień jak co dzień
Dopiero, gdy z metalicznym chrzęstem zatrzasnąłem suwane drzwi od kipy po serwisie u ostatniego klienta i stwierdziłem że mam wolne , dotarło do mnie to co męczyło mnie przez cały dzień .
Wołała mnie Wanna.
Powrót do Poznania okrasiłem paroma telefonami, które jedynie utwierdziły mnie w przekonaniu, iż to ona szeptała do mnie od rana i psuła mi krew. Sprawę przypieczętowała rozmowa ze znajomą u której stoi wanna:
Żółw : - cześć zabiorę dziś wannę żeby ją przewietrzyć
Nina : - wiem
Głuchy sygnał, który po tym nastąpił uświadomił mi że rozmowa została zakończona.
Jedyne, co mi pozostało to bezpiecznie dotrzeć do Poznania i podmienić auta.
Od kiedy Ewy nie ma w Domu żółto-kanarkowy Volkswagen T4 zastępuje mi dom, mimo to żegnam się z nim bez żalu. Zabieram jedynie najpotrzebniejsze rzeczy i przesiadam się do Wanny .
Myśleliście kiedyś, jakie Fiesty są dziwne?
One nie są jak Lwice - dumne i błyszczące w miejskiej dżungli, na których widok albo ryk wszystkich ogarnia trwoga.
Fiesty są bardziej jak Kobry - cicho i spokojnie czekają w uśpieniu na dużo większe acz nieuważne zwierze, które w końcu wyjdzie z nory, aby zadać mu śmiertelny cios.
To nie są raptusy - one w ciszy i spokoju poczekają na odpowiedni moment do śmiertelnego ataku.
Tak właśnie czekała na mnie Wanna. Znów przywitała mnie zapachem spalonego oleju i benzyny, oraz czułym objęciem fotela. Gdy przekręciłem kluczyk silnik zaskoczył od razu, a jedyna różnica to potępieńcze wycie wysokociśnieniowej pompy paliwa połączone ze stukaniem wydajniejszych wtrysków Boscha .
Znów Stara Znajoma budzi się do życia:) Ta sama sekwencja pobudki powtarzana, tym razem, w obcym mieście. Woda i olej dochodzą do właściwej temperatury. Jesteśmy gotowi.
Dziś jednak naszym celem nie jest zwykłą przejażdżka. Dziś potrzebujemy przeciwników. Niestety Obce Miasto jest nieprzychylne - jedyne co się trafia to podtatusiali ‘Kubice’ w miniwanach ( tak to się pisze ? ) i kombi lub akfizytorzy w kolorowych jak turecki burdel służbówkach . Opadam z sił - ale przychodzi mi na myśl aby podjechać pod Maca na " starej dwójce". Na pobliskiej stacji kupuję dwa ( no dobra trzy ) piwa na później i szukam przeciwników .
Czarne TT wydaje się być godne uwagi. Startujemy spod znaku stopu na wyjedzie, jest fajnie, bo prosto. W momencie gdy zaczynają się koleiny i slalom między " współuczestnikami ruchu " kolega daje spokój . Wygrałem?
Najbliższym wiaduktem ( czy jak to się tutaj nazywa ) wracam w kierunku Poznania . Po drodze dostaje lanie od innej , większej audicy ( zmowa kurde czy zemsta? )
ale aby odreagować do domu postanawiam wrócić nieco bardziej krętą drogą . Nie obwodnicą a przez Strzeszynek ( tam gdzie były noclegi na zlocie) Na światłach nad wiaduktem trafia się naddźwiękowy delSol . Na długim odcinku jest ograniczenie do 40 więc trzymam się za nim - w końcu to jego miasto . W końcu przypominam sobie drogę oraz dwa przejazdy kolejowe na niej i myślę, że to niezły test dla nowych rolek od Pumy - łykam solniczkę pomimo Basssssowej dezaprobaty dochodzącej z wnętrza .
Od domu dzieli mnie jedynie długa prosta, pięknie oświetlona ulica z wysepkami na przejściach dla pieszych . Rozkoszuję się niezbyt szybką jazdą na czwórce przy syknięciach zaworu upustowego. Skamieniała Kobra żyje i ma się dobrze - a tej nocy nie omieszkała oznajmić tego wszystkim w okolicy. Teraz zaparkowała na parkingu gdzie zastygła w martwej pozie i spokojnie poczeka do kolejnego ataku.
Nawet tydzień, miesiąc lub rok . Ona poczeka .
I zaatakuje |
_________________ Wanna Rallye Team
&
Bad Boys Racing Team
ADHD/Adrenaline |
|
|
|
|
Żółwik Tuptuś
Ninja TEAM
Model: Ford Fiesta Mk1`81
Wersja: Turbo
Silnik: Inny
Dołączyła: 29 Maj 2004 Posty: 4354 Skąd: Z Galapagos
|
Wysłany: 1 Lut 2010, 21:18
|
|
|
Początek
Niewiele pamiętam sprzed tamtego dnia . Tylko jakieś mgliste wspomnienia i urywki informacji zawieruszone gdzieś w mojej głowie . Tego dnia zaczęło się wszystko .
Około piątej rano wyprowadziłem Moją Dumę czyli Fiata 126p z długiego prawego łuku przechodzącego w prostą kończącą się w Legionowie na skrzyżowaniu w kształcie litery T , gdzie w skręcając w lewo mogłem pojechać przez Warszawę a skręcając w prawo przez Nowy Dwór Mazowiecki . Byłem lekko zmęczony lecz mocno podekscytowany – wracałem z Okartowa do Zgierza tylko na chwilę , po ubrania , później czekał wyjazd na długie wakacje na Mazurach .
Był 26 czerwca 1996 roku a ja siedziałem za kierownicą pierwszego samochodu jaki zbudowałem . Był to Maluch chałupniczymi metodami przygotowany do jakiejkolwiek szybszej jazdy niż seria .
Byłem Królem Świata – miałem wspaniałe auto pełną kieszeń i wakacje ze znajomymi przed sobą – czego więcej można chcieć mając 18 lat ?
Pędząc prostą wzdłuż zabudowań Legionowa wsłuchiwałem się w muzykę płynącą z wydechu zbudowanego na rurach od renault 21 oraz ze stożka wyszarpanego jakimś cudem z Golfa 1 sprowadzonego dwa miesiące wcześniej z Niemiec „ na części „ .
W momencie gdy minąłem , po prawej , bramę Ośrodka Szkolenia Policji uśmiechnąłem się tylko i wcisnąłem gaz do dechy . Rozwiercony gaźnik podlał tyle paliwa że w mig skrzynia biegów zaczęła emitować , trudne do opisania ale bardzo charakterystyczne odgłosy słyszane tylko gdy Malar przekracza 110 km/h .
Chwilę później na drodze zobaczyłem ciemną plamę , a tuz za nią , na prawym poboczu krzywo zaparkowanego Stara na awaryjnych .
Gdy wjechałem przednimi kołami w plamę auto momentalnie ustawiło się bokiem .
To był olej . Wyciekły z rozerwanej przez urwaną korbę miski starowskiego silnika , który postanowił wyzionąć ducha właśnie na tej prostej .
Nie pomogło pióro przedniego resora wyklepane na równo , koła trzynastki ani założona kontra . Opuszczając ciemną plamę jechałem bokiem . Ale tylko przez chwilę . Ułamek sekundy później Maluch po raz pierwszy przewrócił się na bok , a później na dach , później na drugi bok , aby znów na chwilę stanąć na kołach , kolejne kółko wykonał zaczynając od przewrotu przez tylną klapę i na chwilę stając na przednim pasie . Przez te parę sekund czułem się jak w Żółwiu wariacie , który tańczył w paralitycznej ekstazie jak człowiek rażony prądem . Zamknięty w twardej stalowej skorupie wykonałem osiem przewrotów za każdym razem czując jak stalowe ramiona , które mnie obejmują są coraz bliżej .
Miotania na prawo i lewo praktycznie nie pamiętam . Nie pamiętam nawet razów jakie zadawały mi otaczające mnie przedmioty . Wszystkiemu towarzyszył jedynie odgłos gniecionej blachy i zabawne mlaskanie gdy obijałem się o cokolwiek .
Wszystko to tak samo szybko jak się zaczęło tak się skończyło . Z tą różnicą że było wtedy upiornie cicho . Nie słyszałem niczego oprócz krwi pulsującej w skroniach .
Szybka ocena sytuacji – siedzę nadal w fotelu , przypięty pasami ale tym razem do góry nogami z głową dziwnie wygiętą i opierająca się o pogięty dach auta . Prawa doń pozostaje poza moim zasięgiem znikająca w szparze pomiędzy resztami przedniej szyby a pozostałościami dachu .
Zaśmiałem się nerwowo i odpłynąłem w pachnącą słodkawym posmakiem benzyny ciemność.
Widziałaś kiedyś Anioła ?
Mój miał ciężkie wojskowe buty i budził mnie metalicznym odgłosem rozcinanej blachy .
Wolną lewą dłonią przetarłem oczy , które wbrew mojej woli cały czas zachodziły mgłą . Tym razem jednak nie była to ciemność a uczucie towarzyszące łzą .
Nie płakałem jednak – po kolejnym przetarciu mglistych oczu stwierdziłem że zalewa je krew płynąca z ran na szyi , twarzy i reszcie ciała . Na pogiętym dachu , który chwilowo był podłogą krew tworzyła zabawną koralikową mieszaninę z benzyną wyciekłą przez rozerwaną rurę wlewową do baku .
Gdy Mój Anioł zorientował się że oprzytomniałem przerwał sukcesywne rozrywanie blach prymitywnymi podstawowymi narzędziami i zaczął pytać mnie czy czuję poszczególne kończyny , sprawdził czy z kręgosłupem nic się nie stało oraz gdzie jest moja prawa dłoń .
Niewiele pamiętam z tego co się wtedy działo , co dziwne nei czułem bólu , ani z połamanych nóg czy żeber , ani z prawie urwanej dłoni . Pamiętam tylko słowa Anioła :
- myślałem że idę do trupa .
To co działo się później to Ból pomieszany z trudnymi do przejścia zakrętami psychicznymi , zabiegi , operacje , szwy i rehabilitacje . Lekarzom w Polsce udało się mnie poskładać tak że byłem w stanie chodzić , a tym ze Stanów abym był w stanie jakkolwiek operować ręką . Byłem młody i uparty , rehabilitacja postępowała zgodnie z planem więc odzyskiwałem siły i sprawność .
Jednym z największych zaskoczeń dla wszystkich było to że bardzo szybko chciałem przejść badania , które stwierdzą czy mogę nadal prowadzić auto . Neurolog , Laryngolog i Okulista nei widzieli przeciwwskazań i ze zdziwieniem przecierali oczy patrząc na mój ogólny stan oraz stwierdzając że to nei jest dla mnie teraz najważniejsze .
Gdy tylko wyszedłem ze szpitala zacząłem się rozglądać za czymkolwiek co mógłbym poprowadzić . Jedyne co było w zasięgu oraz co mogłem skombinować to Żuk z firmy Ojca , jego mogłem wziąć bez pytania i wiedzy kogokolwiek . Wtedy nikt nie chciał nawet słyszeć o pożyczeniu mi auta .
Niestety jazda trzybiegowym Żukiem z 68 roku byłą ponad siły faceta wyglądającego jakby uciekł z planu „ Mumii” i to przy pomocy wystrzału z armatniej lufy .
O tym że idę pojeździć poinformowałem mojego Przyjaciela , który wiedząc że mnie nei zatrzyma ruszył razem ze mną .
Gdy on wystawił auto z parkingu za fajerą zasiadłem ja . Pierwsza przejażdżka i emocje takie jak przy pierwszym pocałunku , w uszach dudniła mi krew a w gardle miałem sucho .
Niestety za pierwszym razem Żuk mnie pokonał – pozrywałem szwy na niedawno ukończonej dłoni , co spowodowało że kolejną drogę odbyliśmy razem dopiero prawie miesiąc później .
Od tamtej pory jeździłem coraz więcej – wszystkim i wszędzie . Najśmieszniejsze jest to że robiłem to aby udowodnić samemu sobie że się nei boję jazdy , że wszystko jest Oki .
Znajomi mówili że jestem powalony bo zamiast jechać na imprezę ja przemierzałem kolejne kilometry tras , udowadniając samemu sobie coś co trudno mi było nawet wyartykułować .
Pewnym momencie zauważyłem że zwykła jazda przestaje mi wystarczać . Zacząłem przesuwać granicę bezpieczeństwa dalej i dalej . Wszystkich dziwiło że nie jeżdżę w zawodach lub nie wyżywam się na streetach . Jednak dla mnie przeciwnikiem nie byli inni – Przeciwnikiem byłem ja sam i mój wyimaginowany strach .
Chęć udowodnienia czegoś sobie spowodowała ze wielokrotnie przekraczałem granice zdrowego rozsądku – tylko po to aby udowodnić że się nie boję , później , aby się w tym utwierdzić i tak bez końca .
Miałem wtedy Poloneza – szczyt marzeń jak na tamte czasy . Pamiętam jak podczas kolejnego rajdu po opustoszałych leśnych uliczkach tylny napęd pokonał mnie . Wpadłem do rowu pełnego krzaczastych leszczyn . Z drogi widać było jedynie przednie auta świecące w rozgwieżdżone niebo . Z pierwszej komórki zadzwoniłem po pomoc do kolegi gdyż pomimo tego że nic ani mnie ani autu się nie stało to nie dałem rady sam wyjechać .
Czekając na kumpla usiadłem na rozgrzanej masce silnika i opierając głowę i plecy o przednią szybę patrzyłem w niebo .
Tego wieczora zrozumiałem coś bardzo trudnego do zdefiniowania , co spowodowało że poczułem się wolny jak nigdy wcześniej . Nie opiszę co to jest bo każdy musi dojść do tego sam , a dróg do celu będzie pewnie tyle ilu ludzi , powiem tylko jedno – WARTO .
Czas leczy rany , także te w głowie . U mnie także wraz z upływem lat cała sprawa odchodziła w zapomnienie .
Kiedy sobie o niej przypomniałem ?
Głupia sprawa – Gdy przed pierwszym startem stałem na pozycji nr 6 Dużej Pętli Toru Poznań .
Gdy czekałem na start denerwowałem się , tak samo gdy jechałem okrążenia zapoznawcze oraz rozgrzewkę . Lecz gdy Sędzia ustawił mnie na pozycji i wiedziałem że zaraz wystartujemy w uszach zamiast szumu krwi i pulsu usłyszałem dzwoniącą ciszę . Przestało mną łomotać a ręce zrobiły się suche . Wszystko minęło jak ucięte nożem .
Długa i kręta była moja droga do ścigania się i aż dziw że dopiero w tym roku jadące po niej ciało i umysł ustawiły się w tym samym miejscu i czasie , tak abym mógł spokojnie skupić się na cichym pomruku motoru na jałowym biegu oraz gasnących światłach sygnału :
START . |
_________________ Wanna Rallye Team
&
Bad Boys Racing Team
ADHD/Adrenaline |
|
|
|
|
Żółwik Tuptuś
Ninja TEAM
Model: Ford Fiesta Mk1`81
Wersja: Turbo
Silnik: Inny
Dołączyła: 29 Maj 2004 Posty: 4354 Skąd: Z Galapagos
|
Wysłany: 1 Lut 2010, 21:19
|
|
|
Wolne Ptaki
W piątek , kiedy wyjeżdząłem na zlot nic nie szło tak jak powinno . Miałem najtrudniejszy dzień w pracy jaki mógł być , 3 auta w rodzinie nieposkładane , deszczowe 300 km przed sobą i nieprzetestowaną Wannę z niewiadomym spalaniem oraz wymienioną na szybko połową podzespołów .
Miałem wyjechać o 14 , ale ciągła ganianina i pośpiech , milion spraw do załatwienia spowodowały że wyjechałem raptem o 21 .
- Trzymaj – powiedziałem do kumpla , który na dwa dni stawał się właścicielem dailydrivera , którym miał zamiar zrobić około tysiąca km . Po czym rzuciłem mu kluczyki . – Dokumenty są w schowku .
Po raz pierwszy poczułem że jestem już na zlocie i mogę nieco zwolnić , gdy przesiadłęm sie do Wanny .
Dziwne - zamieniając półtoratonowe auto posiadajace 70 patatajów na Wannę poczułem że przestaję sie spieszyć
Zatrzaśnięcie drzwi spowodowało że zapomniałęm o trudnym dniu w pracy .
Przekręcenei Hebla że zniknął , w moich myślach , projekt , który mam przygotowac na przyszły tydzień .
Gdy włączałem pompy paliwa przestały istnieć rachunki za telefon i czynsz ,
a gdy ruszyłem , za mną pozostało wszystko inne . Szef , remont , kredyt i cała codzienność .
Wszystko zniknęło w cichym gwiździe turbosprężarki i syku zaworu upustowego .
Zostało za rogiem , coraz bardziej rozmazane i neiwidocze w zniekształcającym lewym lusterku wstecznym .
Wyjazd był tak szalony że dopiero z drogi dzwoniłęm , na zmianę do Kruchego siedzącego w Zgierzu i Artura będącego już w Firleju , aby dopytać się o drogę .
Deszcz i nieznajoma droga , były najpiękniejszymi towarzyszami , gdy licznik kilometró1) sennie odliczał czas pozostały do spotkania tych , na których widok czekałęm czasami cały rok .
Zatopiony w myślach w aucie bez radia wsłuchiwałem się w ryk silnika oraz szum piasku naniesionego na drogę , który odbijał się od auta podniesiony przez prawie łyse Toyo .
Jedynymi przerwami były telefony od tych , którzy dotarli już na miejsce .
- Jedziesz ?
- Jadę .
- To uważaj na siebie i dojedź do nas .
Słyszałem od ludzi , których tak bardzo pragnąłem tego dnia zobaczyć .
Za Spałą na krętej , leśnej i pustej o tej porze drodze poczułem jak Wanna mocniej obejmuje mnie fotelem a linia środka drogi zaczyna się rozmywać z prędkości .
- jak ja to kocham – myślę i uśmiecham się sam do siebie .
Parenaście kilometrów później staje się rzecz , o której nikomu nie mówiłem . Dostaję cztery telefony pod rząd z prośbą abym uważał . Sowa , Charpia , Pucio i Trzeci dzwonią po kolei w odstępach paru minut i mówią praktycznie to samo .
- Uważaj i dojedź .
Kilometr po ostatnim telefonie zaczynam słyszeć nowy dźwięk dobiegający z auta .
Znam każdą ruchomą i nieruchomą z tysięcy części tego organizmu . Gdy jedzie po zakręcie – jestem jego częścią , bo go stworzyłem i tylko ja rozumiem jego język . Dlatego od razu rozumiem gdy mówi do mnie inaczej niż zwykle .
W kolejnej mijanej wiosce postanawiam się zatrzymać na mdło oświetlonym poboczu , przed dawno zamkniętym sklepem . Diagnoza – nie dokręcone przednie lewe koło .
Dziwne – jeździłem Wanną trochę , a i w tej trasie mam za sobąjuż około 100 km i dopiero teraz …
Nieważne – dokręcam śruby i ruszam dalej .
Wiesz jaka przerażająco złowroga jest cisza , gdy wygasisz auto , a wokół Ciebie jest tylko cisza , noc i obejmująca Cię sennym szalem mgła ?
Do ośrodka docieram bez problemów . Mokra , nocna droga i ja .
Na miejscu , zanim jeszcze zdążę się zorientować gdzi jestem , mam już na szyi medalion BOSS-a , od Zefira , a Sowa siedzi na miejscu pilota .
Jestem tam gdzie chciałem być , w miejscu , do którego odliczałem każdy dzień , od momentu , gdy wiedziałęm że w ogóle istnieje .
Uśmiechnięte twarze wokół mnie sprawiają że odpływam .
Bez reszty zatapiam się w rozmowach , żartach i omawianiu wszystkiego co każdy z nas nagromadził w sobie od ostatniego spotkania .
Tak kończę pierwszy dzień zlotu .
Drugi dzień – już gdy się budze wiem że jestem w kokonie , któ®y chroni mnie przed rzeczywistością . Stąpam parę cm nad ziemią , a wszyscy wokół robią to samo
Ustawiamy się w kolumnach i ruszamy na Lotnisko , zamienione w Prostą do ¼ mili oraz odcinek „mini”KJS ( w rzeczywistości długości tych z 3 ligi )
Gdy docieram na miejsce , deszcze na zmianę pada i leje .
Nie zauważam tej drobnej niedogodności i lawiruję pomiędzy kroplami , nie zauważając ich , w drodze do kolejnych znajomych i kolejnych aut .
Pojawia się Puma i zabiera Wannę na wycieczkę . Po ustawce na ¼ mili z czarnym EVO – stwierdza – nie ma się czego wstydzić .
Hmm … ( moje przygody na ¼ mili możan prześledzic w innym wątku )
CO śmieszne – im bardziej pada – tym mniej to odczuwam .
W końcu nadchodzi upragniona chwila – przed nami zostaje jedno auto przygotowane do startu na KJS .
Zapuszczam silnik i powoli zaczynam się przygotowywać .
Pompy paliwa z cichym jekiem kołyszą pracą całego organizmu , który nieśmiało budzi się do życia .
Przypomina to pobudkę dinozaura , który dla otoczenia od dawna mógł wydawać się martwy ,ale już za chwilę swoim rykiem udowodni że tak nie jest .
Auto przed nami zjeżdża i teraz my ustawiamy się na starcie .
Dopinam rękawice , Sowa dociąga pasy .
Jesteśmy gotowi .
Dziwne bo gdy słyszę podniesione obroty silnika , a w prawym skraju szyby widzę palce sędziego odliczające sekundy do startu , potwierdzane głosem Sowy , zaczynam czuć przyjemne ciepło rozchodzące się z wnętrza ciala i ogarniające najdalsze jego zakamarki .
Po raz kolejny w ten weekend doznaję przyjemnego uczucia , które – choć dobrze znane , zawsze jest witane przeze mnie z takim samym błogim zatraceniem .
To Adrenalina
W chwili gdy ruszamy , ogarnia mnie dziwny spokój . Zbyt dobrze znam euforię , która towarzyszy startowi , przeradzajacąsię w brawurę , która powoduje że zaczynam popełniać błędy .
Za wszelką cene staram się uspokoić nerwy i nei dac się zaskoczyć .
Hipnotyzujący głos Asi przekrzykuje zawór upustowy i ośmiozaworowego , hemisferycznego dinozaura . Krok po kroku dyktuje mi jak jechać kolejne odcinki , o ułamek sekundy szybciej niż je zobaczę , lub o nich pomyślę . Wyłączam myślenie i całkowicie skupiam się na wskazówkach jakie otrzymuję . Czasami przeraża mnie ich precyzja i zdaję sobie sprawd eże są tak policzone , że najmniejsze odstępstwo , od nich , z mojej strony skończy się wycieczką w plener . I to niekoniecznie na kołach .
Na metę wpadamy na odcięciu 2-giego biegu i to zapewnia nam 2 miejsce w klasie .
Okazuje się zę kolejni chętni zamarudzili nieco i kolejnym kandydatem na KJS jest MAT .
Niestety Siekierka Sowy jest nieco zmęczona podróżą i proszenie jej o KJS mając w perspektywie powrót do ZG było by przegięciem .
Szybki orient i Mat startuje Wanną , zaopatrzoną w Żonę osobistą jako pilota .
Gdy wracają , Banan na twarzy Mata mówi prawie wszystko .
Reszte Mateusz dodaje słowami :
- Te , a na toto tam toto – mówi pokazując Wannę – To jakie trzeba mieć kategorię prawo jazdy ?
Uśmiecham się w odpowiedzi – on już wie , jazda mk1 jest jak sex , kto nei zazna , ten nie zrozumie
Przestaje padać , a kolejne chwile , choć teraz trudne do opisania zostają głęboko w sercu i pojawiają się w mej głowie czasami jako pocztówki z przeszłości . Rozmowy , przejażdżki , kolejni wspaniali ludzie wokoło . Wszystko wyryte w pamięci i wspomnieniach , które są jedyną rzeczą jakiej nie da się człowiekowi odebrać .
Gdy jest całkowicie sucho okazuje się ze jest szansa na kolejny przejazd KJS .
Tym razem startujemy jako ostatnia załoga .
Błogie uczucie znane z poprzedniego startu powraca ,lecz tym razem jest dużo trudniej opanować euforię . Kolejne zakręty bierzemy dużo szybciej niż poprzednio i to nie tylko dlatego że jest sucho . Obydwoje nauczyliśmy się nieco modó2) jakie poczyniłem w Wannie przez zimę i zarówno sposób pilotażu Sowy , jak i mojego prowadznie są nieco odważniejsze .
Na kolejnych łukach widzę zaorane ślady , po tych , którym puściły nerwy i zbyt mocno dali się ponieśc euforii .
Na jednym z nawrotów widzę że za wanną pozostają kłeby białego dymu . Na początku obstawiam spalone gumy , później że umarła turbosprężarka .
Moje dywagacje przerywa Strażak , któ®y zatrzymuje nas stwierdzając że się palimy .
Szybki orient i lokalizujemy wyciek oleju z magistrali , rozchodzący się po całej komorze silnika i lejący się na rurę wydechową ( stąd dym ) .
Niestety - ten odcinek Wanna ukończyła za pomocą Diodowego Fiatona – czyli wozu serwisowego będącego karetką z demobilu .
Gdy Wanna staje na bocznej nitce pasa wygląda jak zranione zwierze . Cicha i spokojna , jedyne co przerywa tą upiorną ciszę to cykanie stygnącego kolektora wydechowego i mlaszczące kapanie kropel oleju rozlanego po całym aucie .
Gdy widze ludzi , któ®zy podchodzą do Wanny , ale nie tak jak podchodzi się do taniej sensacyjki „ bo coś się stało „ tylko z bólem i współczuciem w oczach coś ściska mnie za gardło . Wiem że jestem wśród pokrewnych dusz i choć głośno mówię :
„ to zabawa dla dużych chłopców – tak zawsze się mogło zdarzyć „ to widząc zrozumienie i chęć pomocy z każdej strony nie traktuję tego w kategoriach nawet najmniejszej tragedii .
Ot – stało się , ale wiem że mając taką ekipę wokoło nie ma przeszkód nie do przeskoczenia .
Przy pomocy Diodowego Fiatona , Wanna opuszcza lotnisko w Ułężu .
To był dobry dzień i dobre ściganie .
Na końcowym etapie drogi widzę drwiące uśmiechy patrzące na Wannę zza płotu ośrodka obok . To część klubu Saaba dość pochopnie ocenia to co się stało . Cóż – jeżeli ktoś tego nei rozumie to nei warto tracić czasu aby mu to tłumaczyć .
Po dojechaniu do ośrodka w eskorcie Presta przystępujemy do usunięcia przeanalizowanej i zlokalizowanej , podczas podróży , awarii .
Znów ekipa bratnich dusz pomaga rozwiązać wszelakie problemy stojące na drodze do usunięcia awarii . Są klucze od Fordona , Zestaw do mycia silnikó3) od Adamusa i wiele wiele innych rzeczy , które razem dają tą wspaniałą i niepowtarzalną atmosferę .
Z zapartym tchem wszyscy czekają na pierwsze odpalenie .
Gdy kręcę rozrusznikiem z wyłączonymi pompami paliwa ( aby zalać magistralę ) cichną wszelkie rozmowy .
Gdy z metalicznym klikiem załaczam przełączniki obu pomp Wanna momentalie ożywa swym Zachrypniętym nieco niestabilnym na wolnych orotach głosem starego dobrego CVH .
Wokół euforia – każdy kto przed chwilą czekał na odpalenie jak na punk kulminacyjny w operze teraz cieszy się razem ze mną .
Ponieważ zadymienie terenu powoduje że przestajemy się nawzajem wszyscy widzieć ( olej z komory silnikowej i z wydechu zaczął się wypalać na zmianę z wodą , którą myliśmy silnik ) Stwierdzam że trzeba ruszyć na przejażdżkę .
Bez maski powoli wytaczam Dinozaura po nierównej drodze z płyt , na kolejny spacer . Dobrze że to co wyglądało na jego agonię okazało się zwykłym zakrztuszeniem .
Gdy jestem już na drodze wyjazdowej stwierdzam :
„ nie mogę sobie tego darować „
Dymiącą Wanną , bez pokrywy silnika wjeżdżam na dziedziniec zlotu Saaba i do grupki pijącej piwo rzucam stając na progu otwartych drzwi :
- pościgacie się ? - po czym rozglądam się dookoła jakby oceniając sytuacje i sam sobei odpowiadam – ee , nie macie czym .
Następnie wskakuję do kubełka i odjeżdżam na wstecznym ( miny chłopaków bezcenne ) .
Po powrocie ze spaceru czas na piwko i kolejny etap , na który tak bardzo czekałem . Czyli na celebrowanie wraz ze wszystkimi Tego co się wydarzyło przed paroma godzinami , oraz całego czasu jaki się nie widzieliśmy .
W ten oto sposób zakończył się drugi dzień Zlotu FKP w Ułężu .
W niedzielę wstaję w doskonałym nastroju . Niedospany i lekko skacowany , śpiący w mokrym ubraniu , ale wypoczęty i szczesliwy .
Szybki orient w pokoju i pożegnanie tych , którzy odjeżdżają jako pierwsi . Heh – no cóż do zobaczenia na kolejnym zlocie .
Ogłuszająca atmosfera nadal w głowie , a wokół przyjazne twarze .
Kolejne auta opuszczają park maszynowy , aż w końcu Łódzko-Poznańska ekipa także się zwija . Prowadzi Dioda Fiatonem , za nim My czyli Pucio i ja , za nami czujny Miły w postaci detektora dziwnych spalin z Wanny ( w końcu wczorajszy defekt nadal w pamieci ) A na końcu Zefir w swojej chądzie ( pogromca przywalających się do Wanny golfuf trujkuf )
W takim skąłdzei dojeżdżamy do Łodzi , gdzie żegnamy Diodę, a chwilę wcześniej Zefira .
Miły i Pucio eskortują Wannę do miejsca zakwaterowania.
Gdy milknie motor w moim RST a ja powoli wypakowuję rzeczy , patrzę na Wannę i widzę jakiego łupnia dostała . Olej silnikowy dosłownie wszędzie , mieszający się z wodą , którą nasiąkło wszystko co tylko nie nasiąkło olejem , w środku błoto , zapach spalonych okładzin , ugotowanego oleju , wilgoci , potu i delikatne wspomnienie perfum Sowy .
Trzaskam drzwiami i klepę auto po lewej przedniej lampie .
Warto było . A uszkodzenia i syf ?
Wszystko się naprawi i poczyści .
To dziwne , ale za każdym razem jak moje auto wygląda jakby wróciło z wojny to jestem z tego szcześliwy ,bo w każdym z tych powrotów i bałaganów jest tyle wspomnień .
Miły i Pucio odwożą mnie do domu i ruszają w dalsza drogę do Poznania . Gdy się z nimi żegnam i widzę jak Tylne światła mk3 Miłego znikają za rogiem Czuję się jakbym do domu szedł parę centymetrów nad chodnikiem .
Przed wejściem do klatki schodowej stwierdzam :
„ Szybki prysznic , suche ciuchy i mogę wracać „
Zatem do zobaczenia za następnym razem . |
_________________ Wanna Rallye Team
&
Bad Boys Racing Team
ADHD/Adrenaline |
|
|
|
|
Żółwik Tuptuś
Ninja TEAM
Model: Ford Fiesta Mk1`81
Wersja: Turbo
Silnik: Inny
Dołączyła: 29 Maj 2004 Posty: 4354 Skąd: Z Galapagos
|
Wysłany: 1 Lut 2010, 21:20
|
|
|
Zombie
Czasami każdy ma taki dzień , na końcu którego stwierdza że rano najlepiej nie wstawać w ogóle z łóżka .Dzień w pracy i wszystko po nim , z godziny na godzinę utwierdza człowieka w tym przekonaniu , a jakaklowliek próba poprawy sytuacji powoduje jedynie kolejne wtopy i porażki .
Nadchodzący po takim dniu , mglisty i senny wieczór , zamiast snu i wypoczynku przynosi , przyprawiajacąo ból głowy mgłę , wdzierającą się do domu i duszy . Siadającą na klatce piersiowej i duszącą jak Strzyga .
W taki wieczór , po godzinie przewracania się w mokrej od dusznych myśli pościeli stwierdzam że chyba tak szybko nie zasnę .
Zegarek bezlitośnie odmierza czas do zadanego czasu budzika , ustawionego na długo przed świtem i ukrytego za nim kolejnego dnia , a ja w żaden sposób nie jestem w stanie wypędzić z głowy mgły i zasnuwających ją myśli .
Szybki orient i duszne łóżko – i twarz ukrytą w dłoniach na jego skraju zamieniam na bojówki , stare wojskowe buty i kurtkę narzuconą na gołe ciało .
Drzwi , klucz , schody , syk centrala i trzaśnięcie drzwi mercedesa .
Później nierówny zaskok starego diesela i podróż przez senne miasto szarych bloków i starych ruder .
Wjeżdżam do ponurej przemysłowej dzielnicy ze starymi fabrykami rażącymi pustymi oczodołami martwych okien .
Diesel zastyga , brama , szczęk klucza w drzwiach od garażu i zgniły zapach przepalonego oleju pomieszanego z benzyną i zbutwiałymi wyciszeniami .
Trzask drzwi , Hebel , pompa paliwa cicho szemrząca za siedzeniem , w końcu zaskok silnika po paru obrotach rozrusznika.
Powoli wytaczam Wannę , plującą paliwem w wydech jak stary karaluch . Gdy wyjeżdżam na dziurawy asfalt , głównej ulicy i zrzucam ssanie , i daję gaz do dechy .
Gaźniki wciągają , wraz z powietrzem , mgłę , która zalega w mojej głowie , oraz cały dzisiejszy dzień .
Staję na środku ulicy . Gdy dodaję gazu , silnik krzyczy JESZCZEEEE .
Strzelam ze sprzęgła i całe auto , w tym mnie , jego małą część, przechodzi dreszcz . Kolejne biegi i coraz wyższe obroty prowadzą nas coraz dalej w wyścigu ze snującym się posępnie , po asfalcie , cieniem rzucanym przez auto w świetle nielicznych , jeszcze działających , ulicznych latarni .
Głuche uderzenie i iskry idące spod auta informują o przejechaniu ( przeleceniu ? ) nad przejazdem kolejowym , nieużywanej od lat bocznicy , prowadzącej teraz do nikąd .
Na blacie mam 7 obrotów . Wyprowadzone w środku auta wloty gaźników wysysają z kabiny zapach spalonego oleju pomieszanego z czarnymi myślami .
W oddali widze nitkę torów kolejowych relacji Łódź – Kutno . teraz jest oświetlona przez sennie migające lampki oznaczające nadjeżdżający pociąg do niestrzeżonego przejazdu.
Znów 7 tyś obrotów , wrzucam 4 bieg .
Za migającymi jak na upiornej choince lampkami powoli zaczyna się przetaczać towarowy pociąg .
160 km/h mam około 200 metrów przed przejazdem .
Gaźniki ryczą JESZCZEEEEE a wtórujący im wydech całkowicie oczyszczają mnie ze wszystkiego co się dzisiaj wydarzyło .
100 metrów przed przejazdem wciskam z całej siły hebel .
Pod autem się gotuje , nierówna nawierzchnia powoduje że amortyzatory , hamulce i układ kierowniczy dostają orgazmu . całą budą targają drgawki , a Wanna zaczyna powolne obracanie się w lewo dokoła własnej osi .
Nie robie nic .
Auto zatrzymuje się przed przejazdem , praktycznei w poprzek drogi .
Nerwowo wypinam się z pasów i szarpię za klamkę drzwi .
Chwilę później stoję na przedniej masce Wanny i unosząc do góry rozłożone ręce KRZYCZĘ w kierunku pociągu , monotonnie przetaczającego się po przejeździe .
Gdy brakuje mi już tchu , powoli opuszczam ręce . Siadam na masce i opieram się o zimną przednią szybę , ze spokojem patrząc się na przejeżdżające wagony .
Pode mną cicho i spokojnie dudni silnik .
Teraz spokojnie zasnę . |
_________________ Wanna Rallye Team
&
Bad Boys Racing Team
ADHD/Adrenaline |
|
|
|
|
DziDzia
vel DziaDzia
Model: Ford Fiesta Mk5`00
Wersja: RS
Silnik: 2.0/16V
Imię: Patrycjusz :)
Wiek: 38 Dołączyła: 27 Lip 2005 Posty: 4172 Skąd: :: DDG ::
|
|
|
|
|
Żółwik Tuptuś
Ninja TEAM
Model: Ford Fiesta Mk1`81
Wersja: Turbo
Silnik: Inny
Dołączyła: 29 Maj 2004 Posty: 4354 Skąd: Z Galapagos
|
Wysłany: 7 Lut 2010, 19:47
|
|
|
Gdzie jest dach ??
Późnym wieczorem dnia wczorajszego , korzystając z wolnej chwili postanowiłem znów pchnąć nieco prace przy Wannie do przodu .
Jako że śnieg w tym roku postanowił nie czekać na święta , więc droga do warsztatu ubiegła mi na naprzemiennym slalomie pomiędzy wyrwami w asfalcie wypełnionymi woda a wycieraniem z przedniej szyby , przy pomocy wycieraczki mazi , przypominajacej konsystencją i kolorem żatkie gówno , którą notorycznie zarzucał Osiołka każdy jadący z przeciwka samochód .
Gdy dotarłem do warstatu z miłym zdziwieniem zauważyłem ,ze przed wjazdem do pomieszczenia w którym robiliśmy Wannę nie stoi już odcięty parę dni temu dach .
- hmm - pomyślałem - chłopaki mi zrobili prezent i założyli dach na Wannę .
Po wejściu do środka powitałem wszystkich gromkim :
-Dobryyyy ! .
- Był dobry dopuki żeś nei przyjechał - usłuszałem w odpowiedzi od żółtej fiesty mk3,5 i wystających spod niej pary gumiaków
- Cukier przywiozłeś ? - Zapytały uchylone drzwi do drugieko pomieszczenia .
Jako że wszyscy mieli humory nie bardziej skurwiałe niż zwykle przystąpiłem do wykonania kulinarnej specjalności zakładu :
Lury w brudnej szklance .
Specyfik , któego skłądu nie ujawnię , ale zwany on jest przez niektórych szumnie kawą ( fakt - zawiera jej śladowe ilości ) .
Konsumpcja obowiązkowa - tak weryfikujemy klientów .
Na stole postawiłęm trzy kubki z parującymi przepysznościami i wydałem dźwięk
zapraszający szanownych kolegów do wspólnej konsumpcji ( dla ludzi z zewnątrz przypomina on coś w rodzaju :
- EEEEEEEEEEEEEEEEEE !!! )
Po chwili obaj moi wspóbiesiadnicy delektowali się w ciszy i spokoju naszym specjałem .
- Dzięki żeście dach założyli - zacząłem skromnie .
- jaki dach ? - zapytał Sławek , a ja zacząłem się zastanawiać w jaki sposób znowu ze mną w człona lecą .
- No ten do fiesty - odparłem
- czukiereczek - skomentował Wuj Ryś w zadumie gładząc siwą brodę .
- jaki dach ? - powtórzył Sławek , a ja wyruszyłęm do pomieszczenia z Wanną .
Otwarcie drzwi , a raczej to co za nimi zastałęm było dla mnie jak ożywczy podmuch morskiej bryzy .
Albo raczej jak żadkie gówno płynące jedną z nogawek .
Na Wannie ani w jej pobliżu nie stał dach . Nie było nawet po nim śladu .
- Myślałem że żeś go do domu zabrał - wycedził Sławek zapatrzony wgłąb kubka .
- Dach do domu ?? czukiereczek mi dach w domu ? - zapytałem
- Niewiem - odparł - różne rzeczy zabierasz .
No fakt - kiedyś zabrałem do domu silnik i trzymałęm go przez rok w dużym pokoju , na balkonie dwa lata leżała tylnia klapa , aż zgniła , w piwnicy mam dwie mk1 w częściach , a do niedawna na półce pomiędzy zdjećiami rodziny leżał dekiel FordMotorsport , ale czy to powód żeby uznać że dach do domu zabiorę ??
- Nie zabrałem żadnego dachu !!
- No to go złomiarze zabrali - zawyrokował Wujo - byli rano i zabrali złom , to i jego wzięli .
fakt - co jakiś czas przychodzi do warsztatu paru żuli i wynoszązłom , któy dla nich na kupę odkładamy , ale to przegina .
- Zresztą możesz z nimi pogadać - od Gajowego będą zabierali piec dzisiaj więc ich zapytaj . A poza tym to co się przejmujesz - tam lerzy dach od Sierry to się wyklepie .
- Wujku - ale to miał być oryginał - kurde klasa oldtimer i te sprawy .
- Jak Ci do renówki piątki wstawiliśmy dach od sierry to nie płakałeś i łatwiej było sprzedać bo szyber miała - odparł z nutą urazy Wujek .
- Tak - ale tamten dach był od hathbacka , a ten jest od sedana !! - jąknąlem załamany .
- Te od sedana pasują do Passatów , tylko tył na przód - z nostalgią w gósie wspomniał Wujek .
- o la la - ale wtedy mają szyber nad tylnią kanapą - na czukiereczek mi tam szyber - jeknałem czując jak sie nogi pode mną uginają .
- Witek nei narzekał- odparł z urazą w głosie Sławek .
Suuper - czyli oprócz braku dacha mam jeszcze całą ekipę przeciw sobie .
- A jakby co to tam stoi jeszcze dach od celiki , która jest bardziej sportowa niż ten twój Oldskultajmer i będzie jej bardziej pasował - powiedział Sławek na pocieszenie .
- Coś wyklepiemy
Niezbyt wiedząc co sie ze mną dzieje wyciągnąłem telefon i wybrałem numer do Gajowego .
- Czego ?
- Są u ciebie złomiarze ?
- Taa . Piec wynoszą .
- To zaraz będe .
wduszając przycisk off wybiegłęm z garazu .
Gdy dotarłem do domu po przeciwnej stronie ulicy zobaczyłęm jak dwóch facecików grubości patyczków wkłada na wózek dwukółkę piec o wadze około 300 kg .
- Gdzie dach jest ? - zacząłem z grubej rury .
- Jaki dach ? - zapytał ten po lewej , posiadajacy tylko dwa zęby w górnej szczęce .
- o la la co żeście go wczoraj wzięli z warsztatu od nas , taki czarny , matowy .
- To nie my , kieorwniku . - odparł drugi .
- Ma sieznaleźć bo nic więcej ani tutaj ani tam nie dostaniecie - walnąłem z grubej rury .
Spojrzeli po sobie i ten dwuzębny powiedział
- Poszukamy jak na złom dojdziemy - ale gdy zobaczył że staję na dyszlu od wózka zrozumiał że poszukać będą musieli iść najpierw .
- Poczekam tu na was . - Odparłem .
Chcąc niechcąc , ze sporym ociąganiem , ruszyli w kierunku złomowiska .
- Dach ci zajebały ?? - wycharczał Gajowy zanosząc się śmiechem
- Taa - i jak nie oddadzą to hoooja dostaną więcej - odparłem .
po powrocie do garażu zastałem gumiaki wystające spod żółtej fiesty i odgłos szorowania metalu z drugiego pomieszczenia .
Usiadłęm i zacząłęm rozmyślać popijając wystygłą dawno lurę :
" Może od kogoś kupie dach ? alob faktycznie coś dopasujemy ? Kurde , przeca brak dachu aucie to nie koniec świata "
Po około 15 minutach podczas któych przymierzyłęm w myślach suber od sierry i jego wygląd przy wstawionej klatce usłyszałęm walenie do wrót warsztatu .
Głośne skrzynięcie i głos Wujka :
- OO , kolędnicy . Michał - do Ciebie .
Gdy wyszedłęm z kantorka gdzie odpoczywamy zobaczyłem dwóch żuli w rolach kolędników z nieco zdezolowanym dachem od Wanny w charakterze gwiazdy betlejemskiej .
- Kierowniku - to ten ?? - zapytał dwuzębny .
-Tak - to ten odparłęm i pomimo tego że dach nosił ślady tego że nosili na nim rury , które przeznaczyliśmy za złom , oraz miał wyraźny odcisk koła zamachowego , któe także miało tam trafić bardzo ucieszyłem sie na jego widok .
Moja radość była niczym w porónaiu radości żuków , gdy odpaliłem im w ramach euforii 10 zł i stwierdziłem że mogą zabierać wózek .
Po dalszych oględzinach dachu stwierdziłęm że trzeba go niezwłocznei przyspawać do reszty Wanny .
Gdy skończyłem , po jakiejś godzinie , Słąwek fachowym okiem ocenił spawy i powiedział :
- srutututu to izolacją , żeby nie odfrunął jak okno otworzysz .
po czym dodał :
- i pogadaj z Rychem , żeby ten pióropusz wyklepał - powiedział wskazując na odciśniety wieniec koła zamachowego mneij więcej na środku dachu . - bo zaczną na ciebie Jeżyk a nie żółwik wołać ...
No Comments |
_________________ Wanna Rallye Team
&
Bad Boys Racing Team
ADHD/Adrenaline |
|
|
|
|
Żółwik Tuptuś
Ninja TEAM
Model: Ford Fiesta Mk1`81
Wersja: Turbo
Silnik: Inny
Dołączyła: 29 Maj 2004 Posty: 4354 Skąd: Z Galapagos
|
Wysłany: 7 Lut 2010, 19:52
|
|
|
Puchar Youngtimerparty 3 eliminacja 2009
Czasami każdy człowiek potrzebuje wyciszenia .
Odskoczni , która daje mu zebrać myśli i siły do tego aby wrócuić do gry i dalej stawiać czoła czemuś co wbrew swojej zdradziecko dynamicznej naturze jest zwane prozą życia .
Gdy zakładałem kolejną bazę ( hak wbity w skałę ) aby przełożyć przez niego linę przywiązaną do uprzęży biodrowej , mocno , acz nie krępująco oplatającej moje nogi oraz pas , bedącą jedynym zabezpieczeniem przed upadkiem jakie posiadałem wisząc 10 metrów nad ziemią , nie myślałęm praktycznei o niczym .
Cichy szum wiatru , który delikatnie kołysał wierzchołkami znajdujących się jakieśdwa metry niżej , ukłądajacymi się w dywan sosen , przynosił delikatną ulgę po spalonym słońcem dniu i dawał wytchnienie na rozgrzanym skalnym cokole .
Do szczytu została mi mniej niż połowa drogi . Wisiałem na ścianie skalnej kolumny jury Krakowsko - Częstochowskiej , jednej z wielu w okolicach Olsztyna . Gdy odwróciłem głowę od skały widok , który zobaczyłęm zapierał dech w piersiach .
Skalne cokoły , jak monstra wyrastały w odległościach paru kilometrów od siebie z równego dywanu sosnowych wierzchołków . Opanowując paniczny lęk wysokości jaki posiadam , zdecydowałem się zerknąć w dół . Kolega , któy mnie asekurował był małym robaczkiem , przyczajonym pomiędzy skałąmi przy zwoju liny , którąjak pająk swą sieć ciągnąłem do góry zapinając o kolejne bazy , tak aby w razie odpadnięcia lot trwał jak najkrócej .
O czym sie wtedy myśli ?
O niczym .
O wszystkim .
Gdy doszedłem do idącego odpadająco odcinka ściany musiałem zmobilizować wszystkei siły aby nie odpaść. mokre palce , co chwila suszyłem w woreczku z magnezją przywiązanym do pasa , ale pot natychmiast znów się pojawiał .
Dziwne - w ustach sucho jak pieprz , a ręce wilgotne .
kolejne przejście i dotarłem do najtrudniejszego odcinka wspinaczki . Przede mną około ponad metrowa , gładka jak kolano cześćskały , którą muszę pokonać poprzez jeden , długi i dobrze wymierzony skok . Ponieważ pochylenie zmieniło się na przecywne , mogę oprzeć się na skale i chwile odpocząć .
Uspokajam oddech i po raz dziesiąty sprawdzam ostatnią bazę .
Z powodu zmiany pochylenia , nie widzę co jest pode mną - widzę tylko wierzchołki drzew oraz leniwie suwającą sie pod wpływem wiatru linę niknącą gdzieśw dole .
Podciągam asekurację , tak aby nie zablokowała mnie ona podczas skoku i dokłądnie wymierzam ponad metr skoku , do następnej szczeliny , w któej chcę znaleźć oparcie dla rąk . Wiatr nie robi sobie absolutnie nic z mojej walki ze skałą i samym sobą i nadal delikatnie głaszcze czubki sosen i rozgrzaną skałę .
Gdy rozbujam ciało , wyskok z czterech punktów podparcia , na dwa powinien być pestką . Jeżłei się uda nawet nie pobijam kolan , bo impet lotu uda mi sie zablokować na stopach .
Spinam mięśnie i po trzecim bujnięciu , które upewnia mnie że obie nogi i obie ręce są gotowe skaczę .
Podczas trwającego , nawet nie sekundę lotu prostuje ręce tak aby trafiły w szczelinę , którą upatrzyłem jako kolejny punkt zaczepienia .
W miarę miękkie lądowanie na dłoniach i kolanach , i okazuje się , że szczelina , którąobrałem jako miejsce zaczepienia jest tylko delikatną bruzdą na ciele skalnego kolosa , taką , którą widać , lecz w żaden sposób nie można się na niej oprzeć , ani złapać .
To co dzieje się później , nie ma już znaczenia , ani błyskawiczny lot w dół , ani kolejne szarpniecia , które go przerywają informując bezlitośnie o wyrwaniu dwóch z założonych przeze mnie baz . Jedno z nich jest na tyle silne , że odwraca mnie do góry nogami i tylko to że sciana pode mną była odpadająca ratuje mnie od uderzenia plecami i głową w skały . Kolega , któy mnie asekuruje momentalnie blokuje linę i pozwala mi się odwrócić . Mam zerwane dwa paznokcie lewej ręki , spod któych płynie krew , bulwę wielkości jabłka na lewym piszczelu , oraz startą całą lewą rękę .
Dlaczego piszę, że jest to nieważne ?
Bo słabo te wszystkie rzeczy pamiętam w porównaniu do uczucia , które spadło na mnie jak uderzenie młotem w chwili gdy zorientowałęm się że nie ma się czego chwycić . Nagłe uderzenie , implozja , po której człowiek w sekundzie zapada się sam w głąb siebie jakby niewidzialne ciśnienie miażdżyło go do wielkości sześciokątnej kosteczki do gry . To nawet nie jest strach . Strach jest długotrwały i można go analizować , walczyć z nim , Uczucie , które mi towarzyszyło było tak krótkie , że ledwo je można było zauważyć .
Jednak to ono wyryło mi się w pamięć najbardziej z całego tego wyjazdu .
Tak właśnie musiał się czuć Pucio , gdy podczas jednej z szybszych prób , przy dohamowaniu pedał hamulca wpadł mu w podłogę a auto pojechało dalej .
Na ten ułamek sekundy , zanim zaczął walczyć z autem oraz zbliżającymi się barierami dźwiękochłonnymi był obok mnie w miejscu , w które przenieśliśmy się razem , oddaleni o lata i setki kilometrów , ale jednak razem .
Gdy wysiadł z auta przy Depo nie musiał mówić co się stało . Rozumiałem go bez słów .
Ale jak to mawiają - po kolei
Piątek był dniem jak zwykle .
Jak zwykle od rana się dłużył ,
Jak zwykle wszystko szło pod górkę ,
Jak zwykle praca skończyłą się później niż powinna ,
Jak zwykle po niej było 1000 rzeczy do zrobienia .
Ale w końcu delikatny zapach spalonego oleju oraz nierówne obroty jałowego biegu Wanny uświadomiły mi że jadę na kolejną edycje YTP
Telefony od reszty R&R Team świadczyły iż nie tylko ja miałem od rana pod górkę .
Wszyscy byli tak samo w drodze , lub tuż po nie j na miejscu .
lecz im byłem bliżej , tym więcej problemó zostawało za zasłonąz lepkiej mgły , która towarzyszyła mi przez całą drogę .
Szybko załątwione BK ( byliśmy ostatnią załogą z R&R ) , które przy moim wielkim zdziwieniu odbyło się bez zmywaków w wydechu , profilaktycznie przygotowanych przez Sowę i można otworzyć pierwszego Youngtimerowego browara .
Dzięki inwencji Pucia ( okazanej nie po raz pierwszy ) nocujemy w domku na terenie Toru .
Owocuje to nocną przechadzką czarną nitką Dużej Pętli . Po drodze mijamy wspomnienia o poprzednich wizytach na Torze , oraz całkiem namacalne objawy tego co nas jutro czeka , począwszy od pachołków i zapór z opon , po mniej lub bardziej przyczepne kawałki mokrego asfaltu .
To nei jest wieczór dla ludzi cierpiących na bezsenność . Nawet mnie - śpiącemu w każdych warunkach , o każdej porze i wszędzie , tym razem zasnięcie przychodzi z trudem .
W sobotę wstaje trzy godziny przed ostatecznym terminem pobódki , po telefonie od Pucia . Szybki orient na kawę zrobioną przez Prezia i klarowanie aut do zawodów . Tak dochodzi dziesiąta , gdy po odprawie , ruszamy na pierwsze próby .
Standardowo zaczynamy od mokrego kartingu , któy standardowo idzie - średnio
Jest widowiskowo - opony piszczą, szykany idziemy bokami a na łukach Wanna driftuje w poszukiwaniu trakcji . Klimacik w sam raz na opowieści internetowych napinaczy , ale nie na czasówki , gdzie każdy uślizg kół to strata cennego czasu .
Nieważne .
W każdym razie jesteśmy rozgrzani i można ruszać na kolejne próby .
Postanawiamy wziąć byka za rogi - czyli startujemy na najtrudniejszą technicznei próbę - klomby .
Ustawiamy się sznureczkiem fiest i idziemy podglądać trasę .
Mokry i nierówny asfalt z wieloma wyrwami , błotem i igliwiem . Do tego rosnące tuż obok wyznaczonej trasy drzewa ,oraz prawie 15 centymetrowe krawężniki ułożone w donice ( klomby ) powodują że skomplikowana trasa upstrzona dodatkowo słupkami i kolumnami z opon staje się jeszcze trudniejsza .
Nic to - humory dopisują , tym bardziej że w międzyczasie dołącza do nas Piter z kolegą , momentalnie wyciągający aparaty i robiący zdjecia wszystkim i wszystkiemu wokoło .
Szum opon połączony z dziwnym mlaskiem powodują że wszystkim rzedną miny .
Czerwona Miata wychodząc z lewego łuku ślizga się na igliwiu pomieszanym z błotem , po czym ląduje centralnie przydrożnym drzewie .
Kierowca szybko pokazuje że wszystko oki , czyli nikt nie ucierpiał . A ja w myślach liczę na jaką głębokość drzewo by weszło w mk1 .
Niezbyt optymistyczne pomiary mówią mi że miałbym je na wysokości 1/3 maski , a skrzynię z silnikeim tuż za przegrodą czołową .
Hmm ...
- ide do auta się przygotować - rzucam przez ramię i wracam do Wanny zebrać myśli .
Nie tylko mnie humor na chwilę opóścił , bo reszta załóg powoli także sie rozchodzi .
Gdy przychodzi nasza kolej i stajemy na starcie , nerwy mnei opuszczają i maksymalnie skupiam się na głośnym i dobitnym odliczaniu Sowy .
To jest próba pilotów , więc zgodnie ze wskazówkami startuję z 1500 obrotó , co i tak okazuje się zbyt dużą dawką mocy na mokrym igliwiu . kolejne zakręty i puapki , zarówno te ustawione przez organizatorów , jak i te stworzone przez naturę , omijam , prowadzony spokojnym , ale stanowczym głosem Sowy potwierdzającym swoje słowa dłonią wynaczającą kierunek jazdy .
Kolejne uślizgi są coraz bliższe klombów ,a dohamowania coraz późniejsze . Staram się nie myśleć jak Asia łapie się w tym wszystkim , aby dodatkowo jeszcze dawać cenne wskazówki zaobserwowane z przejazdów innych aut , oraz pokazywać mi drogę .
W pewnym momencie mijamy świeżo okorowane drzewo i mkniemy dalej ku mecie . Wyniki są zaskakujące . Co najmniej jeden przejazd mamy najlepszy z R&R team :yyy: .
Startujący po nas Roman , z Arturem na prawym , przechodzi na naszych oczach metamorfozę . Zamiast delikatnych startów , jak najmniej zużywaących auto zaczynają się coraz śmielsze strzały ze sprzęgła , a przejazd przez metę kończy się dohamowaniami na granicy rozbiegówki . Spójnie stwierdzamy że nasz dieselek wpadł jak śliwka w gówno i wizja porysowanej karoserii , czy zużytych przegubów ustąpiła nieubłagalnie przesuwającemu sie przed oczami czasowi nalicznanemu za każdą próbę .
Ostatnia z naszych załóg jadących tę próbę także bardzo dobrze sobie radzi , a debiut Żabci na prawym okazuje się być jak najbardziej udany i uzasadniony . Conajmniej w dwóch miejscach widzimy zawachanie Pucia oraz wybór poprawnej trasy po ewidentnym pokazaniu którędy jechać przez Anię .
Następną z wartych przypomnienia prób jest " Brzuch Romana " nasz Roman z R&R wziął sobie to tak do serca , że kręcił na nim czasy porównywalne z Wanną , która znów jechałą efektownie , zamiast efektywnie .
W miedzyczasie odłącza się od nas Pucio , któy podąża na Depot - próba na dochodzenie , na któej , z powodu stwierdzonej później odkręconej nakrętki centralnej lewego koła , traci heble ( zresztą pomaga mu to , bo bez hebli jedzi ekolejnych kilka prób , w tym najszybszy w tym YTP przejazd próby Wiadukt ( szybszy niż porsche 911 ) .
Na depocie pojawiamy się także my . Szybka próba ze zmienną nawierzchnią uwidaczniają coraz bardziej kulejącąskrzynię biegów w Wannie . Podczas pierwszego przejazdu wpadam na metę mając na orotomierzu 6800 obrotów na drugim biegu .
W drugim przejeździe , dzieki radą Sowy wychodze lepiej z ostatniej szykany i przy przekroczeniu mety na obrotomierzu jest 7000 obrotów , sygnalizowane dezaprobatą silnika w postaci wyplucia półlitra oleju przez odmę .
W międzyczasie - jak to mawiają - ciągnie wilka do lasu . Odwiedza nas TommiRS oraz AdamB .
Na koniec dnia zostają nam dwie całkowicie różne i obie trudne próby .
Wiadukt - czysta i mokra slalomówka pomiędzy bramkami ,
oraz Ciężarówki - brudny i zmienny wyścig z czasem po błocie , kałużach i dziurach upstrzonych barierami ochronnymi i kolumnami z opon .
Gdy czekamy w kolejce do Wiaduktu wiedzę pare ogrooomnych niebieskich oczu z ciekawością wpatrujących się w Sierrę Cosworth , która rozgrzewa opony . Tuż poniżej tego uwodzicielskiego spojrzenia , jest mała buźka posiadająca trzy ( ! ) zęby , która z zawzięciem obgryza rajdowy , zalaminowany identyfikator . To Kuba - nasz synek i jeden z najmłodszych członków FKP
Szeroki uśmiech przytulającej się do mnie Ewy , oraz widok Kuby zerkającego przez ramię na coraz to inne rajdówki sprawia że dziwnie mnie ściska w gardle .
Gdy ustawiamy się na starcie , po dopięciu kasków i sprawdzeniu wszystkiego , ale przed daniem sygnału że jesteśmy gotowi , patrzę w lewo , i widze Moją Rodzinę , która zza bariery ochronnej będzie obserwowała jak jedziemy .
Pozwolicie że opis tego co wtedy czułem pozostawię dla siebie ( jestem tutaj modem despotą - muszę trzymać fason )
Ostatnie przejazdy , które będą się liczyły do punktacji to Ciężarówki .
Długa próba z początkiem na Torze , nawrotem i małym wyskokiem na slalom po dziurach , kałużach i piachu .
Dochamowanie do " skoku w piach " opracowujemy razem , ale później muszę polegać tylko na intuicji i doświadczeniu Sowy - slalom jest po bardzo śliskiej nawierzchni , a do tego słupy i bariery blisko .
Gdy wychodzimy ze slalomu i mamy wrócić na Tor , droga wierzie pod górkę po łuku zasloniętym przez opony i bariery . jest wąsko , z kałużami i do tego bez widoczności co dalej .
Gdy słyszę : "Prawy 90 szeroko odkręć " średnio wiem czy komuś coś na główę nie upadło widząc bramkę szerokości 3 metrów i podnoszącą się za nią drogę .
Gdy chwilę później wychodze na szeroką i równą nawierzchnię Toru wiem już na pewno że komuś na głowę coś upadło . Powinienem odkręcić bezwłocznie a nie analizować to co mówi Sowa . Postanawiam za kolejnym razem zastosować się do tego bezwłocznie - wynik - czas poprawiony o 4 sek .
Zakończenie pierwszego dnia , to oddanie wymęczonych kart , wizyta z XR2Fun-em w wulkanizacji , szybki obiad i jeszcze szybsze odpadnięcie po wypiciu najlepiej smakującego piwa na świecie . czyli piwa na masce mocno dobitej tego dnie Wanny
CDN ...
PS: dziekuję Wam że żeście tam byli |
_________________ Wanna Rallye Team
&
Bad Boys Racing Team
ADHD/Adrenaline |
|
|
|
|
elmek13
Model: Ford Fiesta Mk3`90
Wersja: Xr2i
Silnik: 2.5 V6 170KM
Imię: Krzysztof
Wiek: 45 Dołączył: 06 Wrz 2007 Posty: 1995 Skąd: z Elemelkowa
|
Wysłany: 10 Lut 2010, 21:53
|
|
|
III AJS widziany oczami Elemelka
Witam Was, moi drodzy, po długiej przerwie.
Klubowego pisarza znowu coś napadło i niestety jesteście skazani na przeczytanie moich wypocin.
Miejsce akcji: Łódź, Zgierz, Poznań
Czas akcji: Piątek, Sobota
Bohaterowie akcji: Trzeci, Zasti, Mafios, Bartek-Mechanik, Dioda, Pucio.
Może najlepiej będzie jak zacznę od piątku.
Napiszę w skrócie i postaram się opisać tylko te najważniejsze rzeczy. Żeby nie było marudzenia, że długie
Piątek
Ja już gotowy od rana do jazdy na Poznań. Ewa też się pakuje. Ustalam z nią godzinę spotkania. Jadę.
W czasie jazdy coś mnie zaczęło niepokoić, ponieważ, koła tylne obcierały o brzeg budy i cięły mi opony.
Po szybkim wywiadzie z Mafiosem hasło:
- Pomożesz….bo nie dojadę….a wiesz, że mi zależy - mówię
- Jestem na działce podjeżdżaj. - odpowiada maruda
Niestety Ewa musiała poczekać do czasu zmiany kół w domu.
Szybki rajd na działkę marudy, zaowocował wymianą opon z białych ładnych 15-stek na stalówki 14-stki. Trudno się mówi, ale ważne że nie obciera. Pełen dobrych nadziei wracam do Ewy i zapakowani bagażami w dobrych humorach jedziemy już na A2 na Poznań. W miedzy czasie zauważam, że obroty auta coś falują i przy zatrzymaniu się auto prawie gaśnie.
Telefon do Bartka-mechanika:
- Bartek wracam ze Strykowa coś nie halo z autem. Jesteś w domu? - pytam
- Jestem na podwórku podjeżdżaj, postaram się pomóc - odpowiada
W czasie jazdy do Łodzi z powrotem, łącze się drogą satelitarną z Trzecim, mówiąc co i jak się dzieje z autem.
- Elemelku nie spiesz, się jedź powoli a dojedziesz – dostaję w odpowiedzi.
- Dobra. Masz rację. - odpowiadam ucieszony.
Po usunięciu usterki w aucie. Postanawiamy wyruszyć dalej ale już drogą przez Zgierz do autostrady.
( mniej tłoczno było niż przez Stryków )
I dobrze, że wybraliśmy tą drogę…
A dlaczego już spieszę wyjaśnić.
W czasie przejazdu przez Zgierz, dwa razy zaklinował mi się pedał gazu. Obroty wskoczyły na 7-tyś i nie dało ich rady ściągnąć do 0 a co dopiero wyhamować autem. Co już przy trzecim podciągnięciu obrotów na 7-tyś zaowocowało nagłym zjazdem na pobocze, (nie chciałem zagrażać innym użytkownikom drogi) skutkiem lub wynikiem tego zaklinowania się pedału gazu. Po zatrzymaniu auta, silnik zrobił puff i koniec. Chechłanie go nie dało żadnych rezultatów. Telefon do Mafiosa:
- Maruda potrzebuję pomocy, fiesta wysiadła. Potrzebuję żeby mnie ściągnąć do Bartka na podwórko.
- Nie dam rady, grzebie przy Volvo. Ale zadzwonię i kto inny ci pomoże - odpowiada maruda
W oczekiwaniu, na pomoc. Wysiadam z auta i ze złości kopię auto zaraz za wlewem paliwa w stronę kierowcy co powoduje wgnieceniem blachy. Ale nie przynosi mi to ukojenia nerwów.
Rozmowa z Ewą też nie przynosi mi ulgi, ale bardziej mnie denerwuje.
- Krzysiek ja nie jadę tym autem na Poznań, ja się boję tego auta ! – mówi
- Jedziesz i nie podlega to dyskusji ! Nie po to auto było szykowane, żeby teraz nie pojechać ! - mówię
- Ale ja nie chcę już jechać ! Chcę do domu ! – rozpacza Ewa.
Zaraz przyjedzie pomoc zobaczymy co będzie nie odpuszczę tej imprezy. Kilka już opuściłem, Bartek się namęczył, żeby to auto zrobić, nie ma bata – wkurzony odpowiadam
- To jedź sam ! – krzyczy Ewa
- Pojadę ! Żebyś wiedziała, że pojadę – zdesperowany i zły na wszystko odpowiadam Ewie.
W między czasie Dioda starał, się do mnie na komórkę dobić.
Telefon do niego:
- No co tam majster - pytam
- Mówi mi gdzie stoisz w Zgierzu, jadę jako pomoc drogowa.
Objaśniłem miejsce postoju. Krzysio dociera na miejsce i wyjaśnia mi od razu, że nie da rady, żebym tym autem pojechał na Poznań. Wkurza mnie to jeszcze bardziej. Ale teraz już nic nie poradzę. Dioda ściąga mnie i fiestę do Bartka. Szybka ocena silnika przez Bartka owocuje hasłem:
- Silnik się skończył…
- No to k***a pięknie, po prostu rewelacja – odpowiadam jeszcze bardziej wkurzony.
- Krzysiek ja nic nie zrobię. Jedź Audi. Chyba możesz? – pyta Bartek
- Mogę… ale to nie to samo…. - odpowiadam zrezygnowany
Dzięki uprzejmości Diody, docieramy do domu. (Dziękuję Dioda )
Przepakowując się szybko do Audi i pomimo zaskoczonej miny mojej babci zadającej pytanie:
- Co ty tu jeszcze robisz? Miałeś jechać do Poznania.
- No jadę, ale Audicą – odpowiadam
- A czemu nie czerwonką ? ( tak babcia nazywa fiestę )
- Popsuła się – odpowiadam zabierając z domu dokumenty i kluczyki do Audi.
Nie namyślając się długo jadę już na przekór wszystkiemu i wszystkim ale Audi...
Droga do Poznania minęła mi szybko ale będąc wkurzonym i wyjeżdżając z Łodzi dopiero o 21 lub 21:30, bluzgam na przeklęty silnik i całą czerwoną fiestę mówiąc do Ewy, która od czasu przytargania fiesty, nic się nie odzywała. Żeby mnie bardziej nie drażnić.
(Dziękuję Ewa )
- No ale dlaczego ona mi to zrobiła? Umyłem ją, odkurzyłem, nawet nakleiłem nowe naklejki FKP. No dlaczego?
- Krzysiek ja nie wiem ale może ten silnik był coś nie halo – Odpowiada Ewa
- Dobra mniejsza z tym, jedziemy dalej – mówię
Jadąc A2, szybko i sprawnie bez żadnych problemów. Postanowiłem zadzwonić do Artura koło 23-ciej.
- Jedziemy na Poznań, niedługo będziemy w hotelu. Jedziemy Audi… - mówię
- Nieważne czym ! Ważne, że będziesz – odpowiada mi spokojnie Artur
A miałem już takie myśli żeby nie jechać wcale. Po prostu tak byłem zrezygnowany i wkurzony na fiestę.
Znajdując dopiero po północy hotel, meldujemy się i po szybkiej toalecie wieczornej zapadamy w sen.
Sobota
Szybkie otrzeźwienie wraz z obudzeniem dał mi Trzeci budząc mnie telefonem:
- Elmek gdzie jesteś? Czekamy na ciebie – informuje mnie
- Zaraz jadę – odpowiadam zbierając się na otworzenie oczu.
Droga na tor przebiegła bez zakłóceń, więc pominę.
Po dotarciu na tor zobaczyłem, znajome mi twarze i od razu zrobiło się weselej, zapomniałem o całej złości na fiestę widząc inne znane mi auta.
Pytanie Pucia:
- Gdzie masz Fiestę ?
- Popsuła się, silnik się skończył – odpowiadam zasmucony.
- Najważniejsze, że jesteś ! – pociesza mnie Pucio klepiąc mnie w plecy tak, że mało płuc nie wyplułem.
Wspólnie z Ewą, przywitaliśmy się ze wszystkimi. Dobrze trafiłem bo zaraz był wykład o jeździe po torze. Mowa o bezpiecznej jeździe.
Początek wykładu zachowania się na torze przynosi wiele śmiesznych wątków. Wymienię kilka z nich.
W czasie wykładu przez instruktora, żeby zachować się odpowiednio na torze. Pada uwaga, że jak wylecimy z toru i będziemy dachować to usłyszymy… i nagle:„ Jak anioła głos”
rozchodzi się z damskiej torebki...
Wszyscy wybuchamy śmiechem.
Później ja zadaję pytanie jak mam jechać po torze skoro mam automat.
- Musi pan pracować obiema nogami – dostaję odpowiedź
- Taaakkk już raz próbowałem hamować lewą nogą, mało zębów nie zostawiłem na kierownicy. – odpowiadam instruktorowi. Co oczywiście rozśmiesza wszystkich.
Po wykładzie na sucho czas na jazdy z instruktorami. Ci co tam byli pamiętają jak to się odbywa więc pominę.
Jedyne zaskoczenie to nasz instruktor Krzysiek (chyba miał tak na imię)
Pytanie do Artura:
- Przepraszam ale co tutaj robi to Audi ? To klasa Fiesty. A nie Audi - mówi instruktor
- Koledze się auto popsuło i przyjechał zastępczym. Ale ważne, że jest. – odpowiada Artur
- No dobrze niech jedzie. – mówi instruktor
Jazdy po torze zaowocowały tym, że zagotowały się nie jednemu hamulce. Mnie też i trzeba było auto pozostawić na chwilę, żeby ostudzić hamulce. Jazda po torze odbyła się bez niespodzianek więc pominę. Na uwagę zasługuje fakt, że dane mi było zasiąść na miejscu pilota-samobójcy w aucie Pucia. Czego nie żałuję. Czas na torze minął szybko i nim się, obejrzeliśmy już był koniec przygód na Torze Poznań. Pozostała nam tylko uroczysta kolacja i integracja z resztą ludzi. Tutaj pozwolę sobie przytoczyć tekst napisany już wcześniej.
Do stołu zasiedliśmy w doborowym gronie. Moja rozmowa z Puciem, czy się nie bałem jak z nim jechałem itp.
- Nie. Zgłosiłem się na ochotnika. A auto zapierdala jak na to przystało.
Po torze...jak była samowolka żeś ścigał/gonił instruktora w KIA Picatno....twoje hasła:
- No nie ku**a nie odpuszczę. Jemu nie odpuszczę... i pedał gazu do końca. Kilka okrążeń za instruktorem dały się we znaki fieście. Mówię nieśmiało:
- Pucio...hamulce...się jarają.
- Je**ć to !!! Zaraz odsapną !!! Ale muszę go wyprzedzić. Nie daruję. !!!
Po którymś zakręcie słychać jak puka maglownica.
- Elmek puka maglownica !!! Słyszysz??
- Słyszę co teraz ?? :yyy: - pytam zaskoczony
- Nic !!! Jedziemy dalej !!! Później się nią zajmę !!!
Zamilknąłem i dalej dzielnie siedziałem na miejscu pilota.
( Dziękuje Żabcia )
Po którymś okrążeniu Pucio nie dał za wygraną i wyprzedził instruktora...Dumny jak Paw...rzuca hasło:
- Nie sądziłem, że dam radę...ale dałem...
Ja tylko słyszałem, na 4 biegu na prostej pod mostem....ryk silnika, świst w uszach, oraz na 5 biegu dzikie ryki Pucia (albo mi się zadawało, po tym jak wyprzedził instruktora)
Ale nie żałuję, że wsiadłem do jego Puciomobilu. Auto daje radę, a Pucio, też zawzięty zawodnik. Po ostatnim okrążeniu i zaparkowaniu auta zapytał się:
- Elmek jak się czujesz ?
- No jak to jak? Zajeb**cie !!! Tylko szkoda, że tak krótko. Fajnie było !!! Chcę jeszcze.
Pucio po otworzeniu swoich drzwi krzyczy do mnie.
- Elmek nie wiem jak ty ale ze mnie to się leje...nawet po du**e i plecach....
Ale mnie już nie było... poleciałem za potrzebą ( nie zdążyłem przed startem )
Poza tym pomimo wszelkich moich przeciwności i auta dotarłem na tor.
I tutaj hasło jednego z klubowiczów ( Wieszczka Sybilla ) pod koniec wieczoru sobotniego przy kolacji:
- Elmek masz u mnie duży szacunek. Pomimo wszelkich przeciwności nie poddałeś, się i dojechałeś. I tutaj masz szacun. Inny by odpuścił...ale nie Ty. Uparty jesteś i to mi się podoba. W nagrodę mogłem wypić jednego kieliszka z wieszczką ( na więcej, się nie zgodził, ale dobre i to )
Moje Ego urosło. A flaszka pękła.
Na końcu kolacji wieczornej przed rozejściem, się do pokojów mówię do kierowcy Pucia:
- A wiesz, że ten zakręt z tarką ścinałeś przy 120-130 km/h jak goniłeś instruktora...a pod mostem miałeś 160-170 km/h ( nie dojrzałem za dobrze ale 160 było na bank )
- Żartujesz to auto tyle pojechało.??? Nawet nie widziałem, nie było kiedy.
Wybuchamy razem śmiechem i kończymy kolejne spotkanie.
Na tym kończy się kolejna przygoda na Torze Poznań. Ale ja tam wrócę…ja to wiem. Nie wiem jeszcze którym autem, ale wrócę, obiecałem to sobie i innym.
Morał:
Dziś nie ma morału, no może jeden. Jak się czegoś chce to można to dostać.
|
_________________ Burbo Team |
Ostatnio zmieniony przez sowa 18 Kwi 2015, 20:34, w całości zmieniany 3 razy |
|
|
|
|
Tommy
Model: Inne auto
Wersja: Inna
Silnik: Inny
Imię: Tomek
Wiek: 37 Dołączyła: 25 Sty 2007 Posty: 521 Skąd: Zielsko-Białe
|
Wysłany: 23 Cze 2010, 12:16
|
|
|
Jakiś czas temu obiecałem Cioci Sowie, że co nieco tutaj powrzucam i tak oto z lekkim poślizgiem wywiązuję się z obietnicy To na początek
Od patyka do polerowanych BBS-ów
Odkąd mężczyzna wyszedł z jaskini i zaczął robić głupoty, zawsze miał on jakiś fetysz, na którym opierał się jego system wartości. Zaczęło się od włóczni. Podczas posiedzeń przy ognisku nasz bezpośredni przodek strugał i strugał kawałek gałęzi, który przytargał z lasu by nadać mu idealny kształt i poręczność. Można przypuszczać, że potrafił się on godzinami wpatrywać w ten patyk oparty o ścianę jaskini z dumą i błyskiem w oku - wtedy nie było jeszcze Playstation, a włochate baby nie były zbyt urodziwe więc facet zapewne miał na to dużo czasu. Owa włócznia była też powodem do dumy na różnego rodzaju spotkaniach z innymi myśliwymi (odpowiednik dzisiejszych spotów klubowych).
Potem mężczyzna odkrył, że koń może być doskonałym środkiem lokomocji. I zaczęło się całodniowe szczotkowanie, podkuwanie, coraz to wymyślniejsze siodła - Taki parzystokopytny tuning. I znów mężczyzna siadał na starym, drewnianym płocie i żując tytoń przyglądał się pięknej sylwetce swojego karego rumaka. I znów mógł przejechać przez miasto wzbudzając zazdrość innych osobników płci męskiej i nie tylko.
Przez wiele epok, fetysze zmieniały się radykalnie. Były rewolwery, kapelusze ze skóry, kolejki elektryczne, piersiówki, wiertarki udarowe, piły spalinowe i w końcu gwóźdź do trumny rodzinnego budżetu – aluminiowe felgi.
Kobiety mają swoje buty i torebki. Kolekcjonują je z pasją, jakiej nie powstydziłby się sam Michał Anioł malując sklepienie kaplicy sykstyńskiej, niejednokrotnie poświęcając nań ostatnie zaskórniaki ukryte potajemnie przed mężem i dziećmi domagającymi się nowego Akszyn mena. Ilości skórzanych wytworów przemysłu, które statystyczna kobieta ma w szafie stała się przyczyną wybicia sporego stada szynszyli, królików i innych futrzatych stworzonek...
A facet ma swoje alufelgi.
On również potrafi wydać na nie ostatnie pieniądze, ale w przeciwieństwie do skórzanej torebki nie spotyka się to jeszcze z protestami "obrońców praw rud aluminium" którzy pilnikiem drapali by felgi "zbrodniarzy" na parkingu pod supermarketem.
Aluminium ma jednak więcej zalet – po pierwsze jest bardzo lekkie co zdecydowanie wpływa na trakcję samochodu. Po drugie – nie zajmuje niepotrzebnie miejsca w – i tak ciasnej już, szafie (z reguły mężczyzna zadowala się jednym zestawem na lato i jednym na zimę – w ekstremalnych wypadkach mamy jeszcze komplecik slicków do upalania na torze).
I w końcu zaleta numer 3 – felga aluminiowa, w przeciwieństwie do zamszowych butów za czterysta złotych dobrze znosi codzienną eksploatację i z reguły wystarcza na dobre kilka lat.
Co jednak jest takiego w tym kawałku obrobionego metalu, że facet pragnie go równie bardzo, jak kandydatka na Miss World pokoju na świecie? Ktoś powie, że chce, żeby samochód ładnie wyglądał. Jednak od razu nasuwa się riposta – skoro zwykłe felgi są brzydkie to przecież wystarczy kupić komplet kołpaków.
Zakładanie kołpaków do samochodu jest jak ubieranie kobiety w strój ochronny OP-1
Z jednej strony ukrywa pewne niedoskonałości, z drugiej jednak jest równie finezyjne jak przemówienia Jarosława K.
Co więcej – felga feldze nierówna. Nie jest tak, że facet na widok przypadkowej felgi głupieje i dostaje ślinotoku. Pojawiały się bardziej lub mniej udane wzory – i o ile polerowany BBS RS wart jest grzechu, to na przykład Ronal R20 zrobi na facecie równie duże wrażenie co piwo bezalkoholowe. Wielu producentów wypuszczało na rynek felgi, które dziś mają status 'białych kruków' i w zasadzie ich zdobycie w rozsądnej cenie jest równie proste co szybki numerek w fiacie 126p z kubełkowymi fotelami i klatką na tyle.
Niektórzy faceci są pozbawieni pewnego genu, który uwarunkowuje srutututu na punkcie złożonych mechanizmów (samochody, komputery, narzędzia etc). Z reguły taki osobnik zostaje homoseksualistą, ponieważ brak zamiłowania do rzeczy zagmatwanych sprawia, że kobiety go nie kręcą.
Przeważająca większość jednak kocha pachnące smarem i metalem wynalazki – i to właśnie oni są najbardziej narażeni na alufelgoholizm. Chorobę, będąca pochodną swapoholizmu i demencji zakupowej – nieuleczalną, groźną i czyniącą ogromne spustoszenie w portfelu.
Jestem anonimowym alufelgoholikiem i nie kupiłem kompletu felg od czterech tygodni. |
_________________
|
|
|
|
|
trzeci
Prezes
Model: Ford Fiesta Mk3`91
Wersja: Xr2i
Silnik: 1.6i8V/110KM
Imię: Artur
Wiek: 54 Dołączył: 24 Maj 2004 Posty: 7108 Skąd: Szczecin
|
Wysłany: 1 Lis 2010, 20:49
|
|
|
Kolejne opowiadanie spod ręki Żółwika Tuptusia
Link do oryginału oraz komentarzy - tutaj
------------------------------------------------------------------------------
POMYŁKA
Valvoline VR1 . Właśnie kończyłem wlewać czwarty litr do pięknie utrzymanego Scorpio Cossie , gdy zmroziło mnie pewne zadżebiście ważne pytanie , które zadałem sobie o cztery litry oleju za późno .
- Zakręciłeś korek ? – zapytałem sam siebie , niestety ustami Ciepłego .
Poczułem jak serce odbija mi się od resztek mózgu i od jajec na zmianę , poczym zanurkowałem na dno kanału , wprost na spotkanie całkiem sporej plamie oleju .
- No to teraz qarwa masz robotę , nie dość , że musisz tego trupa skończyć , to garaż ma lśnić . Ja wychodzę . Mam parę spraw do załatwienia . – Stwierdził Ciepły ruszając w kierunku szatni .
- Dobra , dobra – bąknąłem , stwierdzając , że z myśleniem dam sobie na ten tydzień spokój . Z jednej strony byłem zły na siebie , bo był piątkowy wieczór a ja będę siedział w warsztacie i zbierał olej z dna kanału zamiast …
… no właśnie .
Zamiast czego ?
Gdyby nie to , po skończonej pracy wpadłbym po parę piwek do sklepu na rogu i zasnął przy nich oglądając durne seriale w śnieżącym telewizorze , będącym jedynym , mającym jakąkolwiek wartość sprzętem , który podnosi rangę zaplutej nory jaką wynajmuję do poziomu mieszkania .
Kuurwa – nawet ja nie jestem tam w stanie wejść po trzeźwemu .
Ze sporą dozą żalu odłożyłem tak ekscytujące plany na dalszą częśćwieczoru i zabrałem się za wrzucanie szmat do kanału , tak aby naciągnęły oleju .
Gdy skończyłem , Ciepły wyszedł z szatni . Był wykąpany i odwalony jak stróż w Boże Ciało
- Na randkę idziesz ? – zapytałem ?
- Także , ale wiesz , najpierw interesy , później dupeczki .
Ciepły był typem faceta , którego niosła każda fala . Zawsze miał szczęście , najlepsze laski , auta i smykałkę do interesów .
Heh , jak ja mu tego zazdrościłem .. Zwłaszcza tych interesów .
Przyjeżdżał pod warsztat nowym Landcruiserem , albo Evo , kazał je podszykować i już go nie było .
Heh , jak ja mu tego zazdrościłem …
Gdy wyszedł zabrałem się za uzupełnianie oleju w Cossie ( tym razem z korkiem we właściwym miejscu ) .
Gdy skończyłem usłyszałem odgłos otwierających się wrót do warsztatu .
- Zapomniałeś się poperfumować , czy wróciłeś dać mi buzi w czółko na weekend ? - zapytałem , sądząc , że to Ciepły .
W odpowiedzi , gdy podnosiłem się spod przepastnej maski , otrzymałem soczysty cios w prawą nerkę .
Zabrakło mi tchu , a ból był tak ogromny , że nie zdołałem nawet krzyknąć .
Wygięty jak dziwny robaczek , którego ktoś nadziewa na szpilkę . powoli osunąłem się na kolana .
Dwie pary silnych ramion pomogły mi wstać i odwrócić się .
Abym przestał się nad sobą rozczulać otrzymałem strzał w splot słoneczny , który całkowicie odebrał mi ochotę do czegokolwiek . jedyne co widziałem przez załzawione oczy , to świetliste kręgi żarówek przy suficie . Ciosy zadawane po twarzy miały bardziej efekt kosmetyczno – orzeźwiający niż sprawiający ból .
Co nie zmienia faktu , że gdy ze mną skończyli wyglądałem jak mięso przygotowane na tatara .
- Do jutra masz oddać całość kasy – zawyrokował ciemny cień przede mną – Za obie fury , które ostatnio sprzedałeś – dodał .
Gdy próbowałem odpowiedzieć , że to chyba pomyłka i że przekażę koledze , który przed chwilą wyszedł , usłyszałem tylko cichy świst jaki byłem w stanie z siebie wydobyć .
Przerwał mi kolejny strzał w spot słoneczny .
- Dlaczego nazywają cię ciepły ? bo jesteś jak ciepłe kluchy ? – zapytał Cień .
Po trzecim strzale osunąłem się na kolana i dalej na ziemię . Kopniak w żebra spowodował , że się położyłem w pozycji krewetki , a przed butem na twarzy uratowało mnie jedynie to , że przewracając się na plecy poczułem pod lewym ramieniem przepaść kanału , która mnie za sobą pociągnęła .
Bezwładnie upadłem na nasączone olejem zimne szmaty i jedyne z czym walczyłem to z oczami uciekającymi w górę powiek .
Jezu , jak bardzo nei chciałem zemdleć .
Ostatnie co usłyszałem to odgłos pękających szyb w aucie nade mną i głos Cienia :
- Wystarczy . Myślę , że zrozumiał …
Świerzy olej ma charakterystyczny „tłusty” smak . Wąchasz go i wiesz , że jest tłusty . Nawet bez dotykania .
Po prostu to wiesz . I tyle .
Gdy w nim leżysz przez jakiś czas , nadal jest zimny i nadal pachnie tłusto , a krew , zamiast zastygać robi na nim zabawne koraliki w kolorze ciemnej czerwieni .
- Kacuś giguś – pomyślałem , stwierdzając , że jeżeli piekło polega na tym , że wiecznie będę miał kaca , to właśnie się w nim znalazłem .
Gdy powoli próbowałem się wydostać z kanału zacząłem kojarzyć fakty .
Mam oddać bliżej nieznaną sume , do jutra , bliżej nieznanej osobie , w przeciwnym razie bliżej poznani ludzie zrobią mi bliżej poznane kuku , sądząc iż jestem tym kim nie jestem .
To było za wiele jak na mój mały rozumek , nawet bez Gigusia . A tym bardziej z nim .
Po drodze , do szatni minąłem Scorpio z powybijanymi szybami . Gdy wszedłem do brudnego pomieszczenia służącego za szatnię , jadalnię i biuro jednocześnie stwierdziłęm iż warto by się nieco ogarnąć, przed ruszeniem na miasto .
Okazało się , że dostałem nieco bardziej niż myślałem . Bolące niemiłosiernie nerka i mostek , współgrały z rozciętym łukiem brwiowym , i prawie niewidocznym lewym okiem .
Nie rozczulając się zbytnio nad sobą doprowadziłem się do względnego ładu , zmywając z siebie resztki oleju i krwi przy pomocy brudnego ręcznika i pasty do szorowania podłóg , której używałem zwykle do mycia rąk .
Po przebraniu się w normalne ( czyli mniej brudne niż warsztatowe ) ubrania i założeniu na opuchniętą głowę , czapki , stwierdziłem iż mogę wyjść .
Mała , stara honda , którą jeździłem stała z boku garażu , na szczęście nie ruszona przez wesołą gromadkę , która mnie odwiedziła .
Gdy do niej wsiadłem i zapuściłem motor w głowie miałem pustkę .
Gdzie jechać ?
Co zrobić ?
Z trudem pozbierałem kołaczące się , w pękającej głowie , myśli i stwierdziłem , że muszę pogadać z kimś , kto może wpłynąć na to , żebym dostał odpowiedź o co tu qarwa chodzi , lub chociaż , dostał odrobinę czasu , aby to wszystko wyjaśnić .
Taką osobą był Tata .
Niestety , aby do niego dotrzeć musiałem przebyc pół polski , co w moim teraźniejszym stanie , oraz przy pustym baku i portfelu było nie takie łatwe .
Facet w moim wieku i z moją reputacja , zamiast listy kontaktów do zaufanych przyjaciół i fajnych dupeczek w mieście posiada raczej listę adresów spod których wyleci przed , lub po tym jak powie : „ dzień dobry” .
Cóż było robić .
Strzeliłem jak w brydżu , gdy nie ma się nic w karcie a wystartować trzeba .
Już chwilę szesnastozaworowy motor ciągnął zgrabne auto z obolałą wkładką w mojej postaci
w kierunku willowej dzielnicy położonej na drugim końcu łodzi .
Praktycznie nie pamiętam co się działo , w czasie zanim pod kołami auta zachrzęścił biały żwir podjazdu do wielkiego , ale przytulnego , parterowego domu z wielkim garażem ukrytym pod ziemią .
Zatrzymałem auto i wysiadając splunąłem krwią na śnieżnobiały żwirek pod nogami .
Dwa stopnie pokonałem z małym bólem żeber .
Dzwonek . Po nim kolejny .
W głębi domu usłyszałem sprężyste i pewne kroki .
Po chwili w uchylonych drzwiach zobaczyłem postawnego faceta ubranego w czarne bojówki i sandały .
- Żółw – powiedział facet – Co za spotkanie – Dodał z uśmiechem jakby widział dobrego przyjaciela , jednocześnie lustrując mój obity ryj i zgarbioną sylwetkę pokazaną w pełnej krasie gankowych świateł .
- Co u Ciebie słychać ? – zapytał tonem , jakby widział biznesowego kolegę tuż , przed wspólnym bizneslunchem .
- Wiesz . Codziennie coraz lepiej . – Odpowiedziałem krzywiąc nie spuchniętą połowę wargi i próbując puścić do niego oczko .
- Goha jest ? – zapytałem chrapliwie , stwierdzając iż wystarczy tych uprzejmości .
- Jest , ale to nie pora na przyjacielską kawkę , na którą chcesz wejść . Właśnie wychodzimy .
Odpowiedział , a ja w tym samym momencie zobaczyłem za jego plecami delikatną twarz otoczoną długimi włosami o kolorze ciemnego blondu .
Filigranowa dłoń z długimi palcami odsunęła odźwiernego na bok . Ewidentnie wbrew jego woli , lecz jedyne na co się zdobył , to odwrócenie się na pięcie , całus w policzek i rzucone przez ramię :
- Za pół godziny mamy być w Manhattanie .
Teraz w drzwiach stała szczupła kobietka o rysach dziecka i oczach zimnych jak stal . Drwiący uśmieszek , tylko na chwilę został zastąpiony przez grymas przypominający ból .
- Zawsze sobie obiecywałam , że jak Cię spotkam , to dam Ci w twarz . – powiedziała .
– Ale Tobie chyba na dzisiaj wystarczy . – Dodała po chwili wahania .
Przetarłem dłonią mniej obitą część twarzy i próbując zebrać myśli powiedziałem coś w stylu
- EeeeeAaaaaa ….
- Otworzę garaż – przerwała moją intelektualną mękę . – Wjedź tam – Dodała zatrzaskując drzwi .
Pod domem usłyszałem cichy szelest otwierającej się bramy .
Wgramoliłem się do auta i nie zapuszczając silnika , stoczyłem hondę , omijając stojącego na podjeździe RangeRovera , do podziemnej hali .
W chwilę po tym wrota zamknęły się i w środku automatycznie zapaliło się światło .
Wysiadłem ze stojącego poprzek garażu auta i uklęknąłem nad znajdującą się w podłodze studzienką odpływową .
Zdjąłem mokrą od krwi czapkę i splunąłem do studzienki .
Za sobą usłyszałem delikatne damskie kroki w butach na szpilce .
Kroki ustały z drugiej strony auta , a do mnie dotarł jedynie delikatny zapach perfum .
- Jeeeezu – usłyszałem , bardziej jako objaw zmęczenia i podirytowania niż przerażenia .
Cichy odgłos ściąganych butów i bose stopy poruszające się po zimnej kafelkowej podłodze , a w chwilę później szczęk otwieranych drzwiczek szafki znajdującej się gdzieś po lewej za mną .
Niecała minutę później na moim karku poczułem chłodną i delikatną dłoń , a na głowie mokrą gazę obmywającą rany .
Oparłem się plecami o błotnik Hondy i bezwładnie poddawałem się zabiegom , które przywracały mnie do świata żywych .
- To będę musiała zszyć – usłyszałem , jako stwierdzenie i już chwilę później poczułem dobrze znane dziubanie igły i ściąganie rozerwanych części skóry , tak charakterystyczne do szycia bez znieczulenia .
Zabawne . Człowieka szyje się tak jak worek na kartofle , tylko trzeba mocniej igłę trzymać .
Pod koniec szycia prawa dłoń Małgorzaty oparła się na mojej kości policzkowej , a delikatny zapach perfum , z błogością ogarnął moje nozdrza .
Przez chwilę zastanawiałem się dlaczego nam kiedyś nei wyszło .
Hmm … - może gdybym nie był takim dupkiem ….
Ale byłem . Jestem i …..
Z moich filozoficznych rozważań wyrwał mnie nasączony spirytusem tampon przyłożony do krwawiącej rany nad okiem .
- Nie podniecaj się , bo Ci szwy puszczą - usłyszałem w odpowiedzi na wszystko . A całkowitą jasność widzenia przywróciło mi ukłucie w szyję i rozchodzący się od niego ból zastrzyku .
- Nie chcę prochów – zaprotestowałem .
- Nie pitol – usłyszałem w odpowiedzi – Bez tego nie dojedziesz nawet do zakrętu .
Chwilę później stałem o własnych siłach .
Moja wybawicielka na moment zniknęła .
Gdy pojawiła się ponownie , rzuciła mi na maskę auta zwinięte w kostkę spodnie i koszulę .
- Masz , załóż to – powiedziała , stając zawsze tak aby jej twarz kryła się w cieniu .
Gdy się przebrałem podeszła tak blisko , że nasze twarze dzieliło tylko parę centymetrów .
Sekundę za późno powiedziała :
- Masz też to - powiedziała wciskając mi w rękę mały zwitek banknotów .
- A teraz srutututu . – dodała . A gdy próbowałem się wysilić na odpowiedź , pchnęła mnie z całej siły w kierunku auta .
Odgłos podnoszonej bramy definitywnie dał mi do zrozumienia , iż ta wizyta dobiegła końca .
Bez odwracania się wsiadłem do auta i wyjechałem .
Skręcając spod domu na drogę dojazdową otworzyłem okna i szyber , aby z głowy wywietrzał mi zapach perfum i domu , w którym przed chwilą byłem .
Strzał który dostałem w szyję spowodował , że rany przestały boleć , a umysł stał się w miarę przejrzysty .
Aby zatankować wybrałem Neste – na samoobsługowej stacji mój obity ryj nie powinien przyciągnąć niczyjej uwagi .
Pół godziny później byłem w drodze do osoby , która jako jedyna mogła mi cokolwiek wyjaśnić . Do Taty .
Gdy mijałem zardzewiały drogowskaz , mówiący o konieczności skrętu w lewo i przejechaniu siedmiu kilometrów , jezlei będę chciał się dostać do miejscowości Kaliska , cyfrowy zegarek pośrodku deski rozdzielczej pokazywał drugą w nocy .
To kiepska godzina na rozpoczęcie odwiedzin , u kogos , kogo nie widziałem przez ponad rok i kto niekoniecznie chce się ze mną spotkać .
Po tej myśli , zwolniłem jazdę i poszukałem odchodzącej od głównego asfaltu , zjazdu pomiędzy przydrożne drzewa .
Sto metrów dalej zauważyłem miejsce w którym honda spokojnie stoczyła się z asfaltu i praktycznie niewidoczna od strony drogi zatrzymała się w niecce powstałej po przewróceniu się wielkiego przydrożnego jesiona .
Uchyliłem lekko szyby , z nadzieją iż płytki i nerwowy sen przyjdzie szybciej niż przestaną działać środki przeciwbólowe , które dostałem .
Parę minut później o dach auta zaczął kropić deszcz , a ja powoli zacząłem się zapadać w odchylonym do tyłu fotelu w czymś co bardziej przypominało letarg niż sen .
Bywają takie chwile , że bez względu jak gównianą sytuację miałbyś na jawie , cieszysz się , że się obudziłeś i , że to wszystko , co przed chwilą Cię otaczało to był tylko sen .
Gdy się ocknąłem , zegar na desce pokazywał kwadrans po ósmej , a słońce nieśmiało przebijało się przez stalowoszare chmury .
Bez wysiadania , zapuściłem motor i po własnych śladach kół wytoczyłem się powrotem na szosę .
Dwa kilometry za sennymi Kaliskami ,skręciłem na utwardzoną gryzem polną drogę .
Po kolejnych dwóch kilometrach kluczenia pomiędzy pagórkami z rachitycznym zbożem i ruinami opuszczonych gospodarstw , dotarłem do starej folwarcznej , zawsze otwartej bramy .
Droga za brama była prosta i prowadziła do delikatnie odnowionego dworku , w którym ktoś włożył bardzo dużo pracy , aby urządzenia elektroniczne typu kamery , czy fotokomórki były skrzętnie ukryte i nie psuły harmonii widoku niczym z pierwszych stron Pana Tadeusza .
Zatrzymałem , totalnie nie pasującą do tego obrazka hondę , na pustym podjeździe i zamiast udać się schodami do głównych drzwi domu , obszedłem dwuskrzydłowy budynek z lewej strony , kierując się na jego tyły .
Wokoło nie zauważyłem nikogo , ale dobrze wiedziałem iż , od momentu gdy tylko przekroczyłem kołami linię bramy , każdy mój ruch jest uważnie śledzony .
To że dotarłem tutaj gdzie byłem było tylko dobrą wolą właściciela posesji .
Za domem ujrzałem dobrze znaną sylwetkę mężczyzny , w którego ruchach tylko oko wprawnego obserwatora zauważyłoby ślady po przebytym wiele lat temu udarze .
Tyłem do mnie krzątał się przy stole zastawionym wiktuałami przygotowanymi do sporządzenia wielkiego słoja ogórków małosolnych .
Pomimo iż równo przystrzyżona trawa tłumiła całkowicie odgłosy moich kroków , a On krzątał się tyłem do mnie , byłem pewien , że wie o mojej obecności .
Stanąłem dwa metry za nim i nie wiedząc co powiedzieć i jak zacząć przerwany dawno dialog próbowałem zebrać myśli .
- Dobrze , że jesteś . – usłyszałem – weź spod domu szpadel , pójdziemy nakopać świerzego chrzanu .
Zdanie to wypowiedziane , tak jakbym poszedł się odlać i nie było mnie pare minut a nie parenaście miesięcy , wybudziło mnie z zamyślenia i całkowicie zbiło z tropu .
Szurając nogami poszedłem po szpadel . Cóż mogłem zrobić .
W milczeniu poszliśmy na zbocze nieopodal , na którym od zawsze rósł najdorodniejszy dziki chrzan . I zacząłem wykopywać kolejne duże i poprzerastane chrzanowe korzenie .
- Nie niszcz liści ! – zganił mnie , gdy zbierałem się aby wypowiedzieć pierwsze słowa .
- Mam problem Tato . – Odparłem , łagodniej łapiąc natki .
- Problem ? – zamyślił się . – Każdy z nas ma jakies problemy . – dodał najwyraźniej bawiąc się zaistniałą sytuacją .
- Tak , ale ja po raz pierwszy w życiu mam spore kłopoty , które tak naprawde nie są moje . – odparowałem , zbierając się w sobie aby opowiedzieć całą historię .
- Widzisz . Takie czasy – odpowiedział , gdy nabierałem powietrza przed dłuższym wywodem . – Posyłasz kogoś , aby odzyskał Twoje pieniądze , a oni nawet nie są w stanie sprać właściwego faceta .
Brak słów . Co za partacze .
Zatkało mnie .
I to do tego stopnia , że zamiast próbować odpowiedzieć cokolwiek skupiłem się opętańczo na czyszczeniu korzeni chrzanu .
- Ciepły od dawna kręcił na boku . I to jeszcze akceptowaliśmy .
Niestety zaczął mieć brzydki zwyczaj zapominania o płatnościach .
A o tym już zapomnieć nie mogliśmy .
To nieuczciwe i psuje atmosferę we wszystkich interesach . Nie tylko w tym konkretnym . – Dodał zrywając pare świerzych liści dębu i oddzielając płatki liścia od łodyżek .
- Ale nie przejmuj się . Te patałachy najpóźniej jutro załatwią sprawę do końca . – w tonie jego głosu było bardziej znużenie niż złość . – Poukładaj równo ogórki i zlaej wrzątkiem , a na nich ściśle liście dębu i chrzan .
Posłusznie wykonałem polecenia , realizując kolejne czynności znane ze starej rodzinnej receptury .
- Ale , przecież on odda kasę . – zacząłem nieśmiało
- Tu nei chodzi o pieniądze – przerwał mi . – Uważasz ze jestem głupcem , którego można naciągać i wodzić za nos ?
- Nie , ale … - znów nie dokończyłem
- A może uważasz ,że się pomyliłem i ze nie ten ponosi konsekwencje co powinien ? Może chłopaki sprali własciwą osobę ?
- Nie . – odpowiedziałem z rezygnacją układając kolejną warstwe ogórków i dolewając wywaru . Wiedziałem iż sytuacja jest nieodwracalna , a decyzje zostały już dawno podjęte .
Gdy ułożyłem cały słój naprzemiennie następujących po sobie warstw , Tata przykrył go odpowiednio dopasowanym talerzem i przycisnął dużym kamieniem . Łoskot przesuwającego się po sobie porcelany i krzemionki spowodował , że przeszedł mnie zimny dreszcz .
- Jakbyś był w pobliżu za parę dni to wpadnij .
Ogórki będą gotowe , to damy ci słoik . – Usłyszałem na zakończenie wizyty .
Chwilę później ciche skrzypniecie drzwi od kuchni uświadomiło mi iż zostałem sam na zewnątrz domu .
Gdy pięć minut później zapuszczałem silnik auta powiedziałem sam do siebie :
- Pora wracać .
I uporczywie wypychałem z myśli pytanie , które samo się nasuwało .
Tylko dokąd ?? |
_________________ Verba volant, scripta manent |
|
|
|
|
Miły
Model: Inne auto
Wersja: Inna
Silnik: 2.0/16V
Wiek: 38 Dołączył: 25 Lis 2007 Posty: 2084 Skąd: Gostyń/PGS RFxx
|
Wysłany: 22 Lis 2010, 22:46
|
|
|
Ona...
Chłodny wieczór, za oknem deszcz i wiatr, który szeleścił resztkami liści na drzewach… Siedzę w pokoju, który rozświetla jedynie matryca laptopa… Siedzę wpatrzony w ekran, jakbym chciał znaleźć w nim jakieś magiczne wrota do innego wymiaru…
Pukanie do drzwi sprowadza mnie do rzeczywistości… Z nikim się nie umawiałem – ba nawet nikt nie wiedział, że będę w domu… Dzisiaj o 10 rano miałem wyjechać na tygodniowe szkolenie, ale o 8.00 przyszła decyzja, że przesunięto je na przyszły tydzień…
Wstaję powoli z krzesła, manewruję po ciemku między meblami, aż w końcu docieram do drzwi wejściowych… Otwieram… I zaniemówiłem…
Po drugiej stronie drzwi stała Ona… Ta, która dziewięć lat temu zawróciła mi w głowie… Ta, która wykorzystała mnie jak się tylko dało… Ta, która przez dwa lata bawiła się mną jak chciała… Cała Ona…
Wróciły wszystkie wspólne wspomnienia, które przez długi czas starałem się zapomnieć… I gdy w końcu mi się udało ułożyć życie od nowa, bez niej – Ona się w nim znów pojawiła…
Bez słowa odsunąłem się z wejścia, dając jej do zrozumienia, że może wejść… W słabym świetle pseudo lampy nie widziałem zbytnio szczegółów, jednak teraz, przy porządnym świetle w korytarzu dostrzegłem co było z nią nie tak – zawsze elegancka, umalowana dziewczyna, teraz wyglądała jak zwykła „qarwa”… Przemoczone, brudne ciuchy, potargane włosy, połamane paznokcie… Jednak nie wierzyłem, że do tego stopnia się stoczyła – w końcu zostawiła mnie dla bogatszego…
Dopiero po spojrzeniu na jej twarz zrozumiałem co tu robi… pod lewym okiem widniała fioletowa plama, na policzku siniak, a z prawej strony rozwalony łuk brwiowy… Wtedy zrozumiałem, że nie przyszła znów mącić mi w życiu tylko naprawdę potrzebuje pomocy…
Przyniosłem apteczkę, delikatnie opatrzyłem ranę, dałem Jej lód pod oko… Zrobiłem coś do jedzenia i ciepłą herbatę… W końcu odezwałem się:
- co się stało?
- źle wybrałam…
- Michał?
- tak
- Ostrzegałem Cię przed nim…
- Wiem… ale nie posłuchałam… Miałam Ciebie – wolałam jego – teraz mam nauczkę... Przepraszam, że przeszkadzam ci, ale jedynie ciebie w tym mieście znam… Myślałam, że jak zamieszkam z nim to będzie jeszcze lepiej między nami… Okazało się całkiem odwrotnie…
Z każdym słowem coraz więcej łez napływało jej do oczu… W końcu rozpłakała się na dobre… Przytuliłem ją – i znów wszystkie wspomnienia wróciły… Gdy przestała płakać, zapytałem:
- Masz gdzie się podziać?
- Jedynie w domu…
- Przecież do domu masz ponad 200km
- Pojadę autobusem…
- Jak chcesz to zostań do jutra
- Nie chcę… Dość ci kłopotu narobiłam… Zaraz znikam…
- Nigdzie nie znikasz, tylko pójdziesz do łazienki, odświeżysz się i przebierzesz... a później pomyślimy co dalej…
- Nie…
- Nie ma nie… Ale mi już…
No i uległa… Dałem jej swoje ciuchy bo stare były przemoczone i brudne… Wzięła prysznic, ubrała się i wróciła do pokoju…
- Co teraz? - zapytałem
- Zaraz mnie nie będzie
- Zostajesz czy mam Cię odwieźć?
- Dam sobie radę…
- To Cię odwiozę…
Opuściła głowę nie mówiąc nic… Wiedziałem, że po raz kolejny robię coś dla niej, co ona i tak później oleje… Trudno…
Jeszcze chwilę posiedzieliśmy, po czym poszliśmy do samochodu… Miałem akurat auto firmowe, więc Fiesta dzisiaj będzie miała odpoczynek…
Zapuściłem silnik, poczekałem chwilę aż się nieco nagrzeje, po czym w milczeniu ruszyliśmy… Przez około 70 km się nie odzywaliśmy w ogóle… W końcu Ona zaczęła:
- Czemu nam nie wyszło?
- Czemu odeszłaś ode mnie?
- Nie wiem… Głupia byłam…
- Ja tego nie powiedziałem…
- Wiem… Ale ja mówię… Ciekawe czy by nam wyszło ponownie
- Nie wiem… Ale się nie przekonamy… Mam narzeczoną…
Kątem oka widziałem, jak na twarzy ponownie maluje się smutek… Ona nic nie wiedziała…
- Jak długo jesteście ze sobą?
- 6 lat… od roku zaręczeni
- Szczęściara…
Reszta drogi ponownie minęła w milczeniu… Widać było, że wiadomość o narzeczonej to był dla niej cios… Nie wiem co kombinowała znów, ale nie obchodziło mnie to… Chciałem tylko ją bezpiecznie do domu odwieźć… Była jaka była, ale nigdy jej źle nie życzyłem i życzył nie będę…
W końcu dotarliśmy do jej domu… Wjechałem na podjazd i zgasiłem silnik… Chwilę siedzieliśmy w ciszy… Jedyne co było słychać to deszcz uderzający o karoserię i nasze oddechy…
- Wejdziesz?
- Aga, nie wiem na co liczysz, ale to co było między nami już się skończyło… Nie wejdę…
- Liczyłam, że może ponownie spróbujemy…
Nagle ruszyła się i próbowała mnie pocałować w usta… Opuściłem głowę… Zrozumiała… Delikatnie pocałowała mnie w policzek…
- Dziękuję i przepraszam – powiedziała po czym wysiadła i zamknęła drzwi…
Te dwa słowa uderzyły we mnie jak taran… W ciągu 2 lat związku, nie usłyszałem ani razu nawet jednego z tych słów… Patrzyłem jak idzie ścieżką w kierunku drzwi… Targały mną uczucia… Część mnie chciała iść za nią – pozostała kazała zostać i przypominała o mojej wybrance… Wygrała ta druga połowa…
Przed drzwiami jeszcze raz się odwróciła… W świetle wyczytałem z jej ust jeszcze raz słowo „dziękuję”… Po czym pomachała mi i zniknęła w domu… Stałem jeszcze chwilę, rozmyślając nad tym , co się wydarzyło w ciągu tego wieczoru… W końcu uruchomiłem silnik, wycofałem z podjazdu i ruszyłem w drogę powrotną…
[ Dodano: Pon Lis 22, 2010 22:48 ]
Nieoczekiwana wizyta...
Ciemność dookoła rozświetlały długie światła firmowego auta… Nie wiedziałem gdzie jestem dokładnie, ale też nie obchodziło mnie to… Cichy głos nawigacji po prostu mówił gdzie mam jechać… Wracałem z kolejnego szkolenia… Było nieco po 17 a już czułem się jakby było koło północy…
Z tej monotonii wyrwał mnie dzwonek telefonu… Zatrzymałem się i spojrzałem na wyświetlacz… AGA dzwoni… Ten napis totalnie mnie skołował… Co robić? Olać jak ona mnie kiedyś? Czy odebrać bo może potrzebuje czegoś… Na nawigacji zobaczyłem, ze jestem od jej domu jakieś 20 km…
Odebrałem…
- Halo?
- Hej Miły – w jej głosie było słychać płacz – przepraszam, że do Ciebie dzwonie ale muszę z kimś pogadać…
Nie chowałem do niej urazu… Gdy odchodziła, powiedziałem, że w razie czego zawsze może na mnie liczyć… Przełączyłem rozmowę na słuchawkę, zapaliłem silnik i ruszyłem w kierunku jej domu – coś czułem, że naprawdę jest niedobrze…
Rozmawialiśmy jakieś 20 min, gdy podjechałem pod jej dom… Powiedziałem jej, żeby się rozłączyła i wyszła przed dom… Zaniemówiła… Rozłączyła się… Ja zaparkowałem auto, wysiadłem i ruszyłem w kierunku drzwi wejściowych… Gdy stanęła w drzwiach, zatrzymałem się… Była taka jaką kiedyś kochałem… Zwykły T-shirt, mini spódniczka, czarne włosy upięte w dwie kitki – wyglądała jak mała dziewczynka, która oczekuje na kogoś… Widziałem jej łzy… Rozpłakała się na dobre… Weszliśmy razem do domu… Była sama…
Spojrzałem na jej twarz… Była cała mokra od łez… Była też cała posiniaczona, oboje oczu podbite…
- Był tu?
- Tak… Myślałam, że chce przeprosić bo przyniósł nawet kwiaty… Ale mała sprzeczka doprowadziła do tego…
- Ja piernicze, Aga jeśli nie pójdziesz na policję, nie da ci spokoju… A ja nie chce się w to mieszać… Powiedziałem, że zawsze możesz na mnie liczyć no ale wybacz – nie jestem Twoim ochroniarzem…
- Wiem… Ale nie pójdę na policję… Ja go kocham…
- Tak jak mnie kochałaś?
Rozpłakała się…
- Przepraszam – zrobiło mi się jej naprawdę żal
- Nie martw się… To moja wina… Jestem naiwna…
Kolejne 10 min upłynęło na milczeniu… Po prostu Ona siedziała i płakała… A ja byłem bezradny…
- Co robisz?
- Nie wiem – odpowiedziała przez łzy – mam już go dosyć w swoim życiu, ale jednocześnie go kocham…
- na tyle, żeby znosić katusze?
Nie odpowiedziała… Rozmawialiśmy jeszcze chyba do północy… O wszystkim i o niczym… Tak po prostu jak starzy dobrzy przyjaciele… W końcu przestała płakać, a nawet zaczęła się uśmiechać… Wyciągnęła nasze wspólne zdjęcia… Powspominaliśmy chwile, gdy było między nami dobrze…
W końcu postanowiłem wracać… Posmutniała, ale rozumiała… Odprowadziła mnie do samochodu… Chwilę jeszcze rozmawialiśmy, poczekałem aż wróci do domu, odpaliłem auto i ruszyłem w drogę powrotną… Całą drogę myślałem, jak jej mogę pomóc… W końcu jestem osobą, która nie zostawia przyjaciół bez pomocy… |
_________________ Była Fiesta MK3 1.8D "Złomek"
Jest Opel Vectra B 2.0 16V "Czerwona Viki" |
|
|
|
|
|
Fiesta Klub Polska nie ponosi odpowiedzialności za jakiekolwiek treści umieszczane przez użytkowników forum.
Odpowiedzialność ta spoczywa na autorach tych treści.
| |
|